Wiktor Łewycki. Dudari

 

Iwano-Frankowsk (Ukraina)

Danuta Naugolnyk | 2018

O tradycji dudziarskiej na Ukrainie, o przeszłości opowiada Wiktor Łewycki dudziarz z Iwano-Frankowska, uczeń słynnego dudziarza i budowniczego instrumentów Mychajła Tafijczuka, założyciel strony internetowej poświęconej dudom ukraińskim Дударі/Dudari.

Często mówimy: „Musisz tej muzyki słuchać, bo ona jest nasza. To jest dziedzictwo naszych przodków”. Bardzo nie lubię, gdy się tak mówi. Pod hasłem „kupuj swoje” ludzie chcą zazwyczaj sprzedać coś, co jakościowo jest przeważnie bardzo słabe. Nigdy nie miałem sentymentów do takich haseł. Muzyka tradycyjna jest dla mnie sztuką na bardzo wysokim poziomie, sztuką z wyższej półki. Są, oczywiście, złe przykłady. Ale te złe odrzucasz, a to, co ci się podoba, pozostaje z tobą na zawsze. Jeśli ciarki chodzą ci po plecach, to znaczy, że to dobra muzyka.

Jeżeli nie słucha się muzyki tradycyjnej na stałe, tylko cały czas się gra, to zatraca się poprawne jej brzmienie. Prawdopodobnie ze względu na to, że mamy wokół siebie sporo muzyki współczesnej i słuchając jej, nasiąkamy współczesną manierą, powoli zaczynamy grać coś bardzo podobnego. Aby tego uniknąć, musimy cały czas słuchać muzyki tradycyjnej.

Kiedy po raz pierwszy usłyszałem Romana Kumłyka (muzyk, multiinstrumentalista, kolekcjoner huculskich instrumentów muzycznych – przyp. red.) i jego kapelę Czeremosz, byłem totalnie zaskoczony. Wpadłem w niesamowity trans. Była to muzyka, której nigdy wcześniej nie słyszałem, muzyka posiadająca nieznaną mi dotychczas harmonię i zupełnie inne brzmienie. I wcale nie dlatego, że chłopaki nie potrafili grać – wręcz przeciwnie. Taki sposób grania jest niezmiernie trudny do osiągnięcia. Kumłyk grał na przemian na skrzypcach i na różnego rodzaju fujarkach, aż w końcu wziął się za dudy. I to dopiero był szok… Tak mnie ten instrument zaskoczył, że tuż po koncercie wleciałem za kulisy, żeby zapytać, o co z tym wszystkim chodzi. Kumłyk poopowiadał mi trochę o muzyce i – co najważniejsze – powiedział, że ​​w Bukówcu jest mistrz, który buduje dudy (Mychajło Tafijczuk – przyp. red.).

Mychajło Tafijczuk

fot. z archiwum Wiktora Łewyckiego

Pierwsze moje dudy były greckie. Przywiozłem je z wyspy Chios, gdzie w czasie studiów odbywałem praktyki. Ta greckie dudy wydawały mi się bardzo podobne do huculskich, więc je sobie kupiłem. Niestety, niczego huculskiego nie udało mi się na nich zagrać. A kilka lat później znalazłem Tafijczuka. Pojechałem do niego, żeby tylko posłuchać, jak gra, ale kiedy go posłuchałem, to od razu poprosiłem, żeby zrobił mi dudki. Chciałem słuchać tej muzyki częściej.

Zrobił mi je w ciągu dwóch miesięcy. Nie miałem wtedy żadnych nagrań z muzyką dudziarską oprócz jednego kawałka z jakiejś płyty; nagrań archiwalnych także nie można było dostać. Żeby nauczyć się grać na dudach, nagrywałem więc Tafijczuka aparatem fotograficznym. Później musiałem do niego jeździć, bo filmów było mi już za mało. Ucząc się z filmów, nie da się dostrzec wszystkich szczegółów. Poza tym gdy słyszysz muzykę na żywo, to nauka jakoś łatwiej ci idzie. Tak oto zaczęła się moja przygoda z dudami.

Dudki Tafijczuka | fot. Danuta Naugolnyk

Na dudach w ubiegłych stuleciach grało się na Wołyniu, na Pokuciu, na Naddnieprzu. W tym ostatnim regionie w XVII wieku istniała tradycja, według której podczas nocy poślubnej państwo młodzi byli zamykani w pokoju, a za drzwiami grał dudziarz. Goście tańczyli i czekali na wynik tej nocy, czyli na prześcieradło z krwią, które potwierdzało, że wszystko stało się, jak należy. Wspominał o tym nawet francuski inżynier Guillaume Le Vasseur de Beauplan w swoim „Opisie Ukrainy”.

Do lat 50. XX wieku tradycja dudziarska istniała także na Podolu Zachodnim. Nikt jej niestety nie kontynuował. Dudziarza z Podola Iwana Szamlija odkryłem całkiem przypadkowo – napotkałem informację o nagraniach dudziarskich z tych terenów w którymś z artykułów. Były one przechowywane w archiwum Instytutu Rylskiego (Instytut Historii Sztuki, Folklorystyki i Etnologii im. M.T. Rylskiego, Narodowa Akademia Nauk Ukrainy – przyp. red.). Nigdzie poza tym archiwum nie można było ich usłyszeć, więc zupełnie nie wiedziałem, czego się spodziewać po moich poszukiwaniach archiwalnych. Tych nagrań nie było nawet w katalogu – właśnie dlatego badacze nie zwracali na nie uwagi. Ja z kolei znałem tylko rok, w którym zostały zrealizowane nagrania; musiałem przejrzeć sporo teczek z notatkami, żeby coś znaleźć. Swoją drogą, pracownicy archiwum nie chcieli mi tych nagrań udostępniać, bo nie jestem naukowcem, a to znaczy, że nie wolno mi takich rzeczy mieć… Na nagraniach słychać, że dudziarz był stary, a instrument miał niedostrojony. Ale jakieś wnioski można z tego wyciągnąć. Jakkolwiek by nie było, to odkrycie ma ogromne znaczenie.

Kilka razy odwiedzałem rodzinę tego ostatniego dudziarza z Podola. Nagrałem wspomnienia jego syna – dużo opowiadał o tym, jak się buduje instrumenty, w jakim środowisku grywano, w jakich mniej więcej okolicznościach, jaki repertuar. Dudy Iwana Szamlija przechowywane są w muzeum w Sankt Petersburgu. Mam tylko ich zdjęcie. Chciałbym chociaż kiedyś potrzymać ten instrument w ręku, dokonać jakichś pomiarów.

Obecnie bardzo fascynuje mnie muzyka bojkowska, choć nic stamtąd nie gram. Głównymi instrumentami na Bojkowszczyźnie były skrzypce i cymbały burdonowe. Jedna strona cymbałów cały czas trzymała burdon, w wyniku czego one ciągle brzęczały. To brzmiało bardzo archaicznie. Na takim podłożu bardzo technicznie grały skrzypce.

Długo szukałem dud bojkowskich. Znalazłem tylko jedną wzmiankę w literaturze przedmiotu. Najprawdopodobniej był to jakiś odgłos Huculszczyzny – albo ktoś przeniósł się stamtąd, albo tam zobaczył dudy i zrobił sobie kopię. Niestety nie ma nagrań i nie da się tego zrekonstruować. Ciekawe jest to, że Bojkowie mają piszczałkę, którą nazywają gajdą. Położenie otworów bocznych w tej piszczałce jest takie samo jak w przebierce do dud. Nazwa jest jedna, a instrument inny.

Na punkcie dud jestem totalnie zwariowany, to dla mnie instrument numer jeden. Inną muzyką też się interesuję, ale dud nie da się z niczym porównać. Myślę, że sporo odkryć jeszcze przede mną. Kiedy dopiero zaczynałem szukać jakichkolwiek informacji o dudach, to wszyscy mi mówili, że nic nie znajdę, że jedyną pozostałością jest piosenka Mykoły Łeontowycza „Dudaryk” – śpiewa się w niej, że zostały tylko stroiki i dudy, a samego dudziarza zabrakło. A jednak znalazłem nagrania z dudziarzem z Podola, znalazłem również film z 1948 roku, w którym on się pojawia. Wierzę, że jeszcze coś znajdę. Wszystko może się zdarzyć.

Koźma Mychajluk | 1933 | źródło: NAC

Nieznany dudziarz | źródło: NAC

Tradycja dudziarska na Ukrainie przetrwała do naszych dni tylko na Huculszczyźnie. W rzeczywistości jesteśmy prawdziwymi szczęściarzami – gdyby swego czasu Mychajło Tafijczuk i kilku innych nie podjęli się nauki gry na dudach u mistrza Iwana Mychajluka, to na Huculszczyźnie również by nic nie zostało. Sam Tafijczuk bardzo martwi się tym, że jego wnuki nie chcą grać na dudach. Oni zawsze mieli rodzinną kapelę, więc synowie Tafijczuka są dudziarzami. Jednemu z wnuków on przekazał kowalstwo, ale wydaje się, że z muzyką nikt swojego życia nie związał. Ale nic, najważniejsze, że ktokolwiek gra.

We wsi Kraśnik niedaleko Wierchowiny mieszka dudziarz Petro Chimiak. Nieco dalej za Kraśnikiem znajduje się wieś Topilcze, w której mieszka Wasyl Romaniuk. Dudy ma Tafijczukowe, ponieważ mistrz budowy jest tylko jeden. Romaniuk jest samoukiem i ma niesamowitą technikę gry. Kiedy chciałem go nagrać i podpytać coś na ten temat, powiedział mi następującą rzecz: „Najważniejsze, aby mieć tę huculską muzykę w głowie. I wtedy wszystko się uda”. Tradycyjni muzykanci zawsze tak mówią.

Na planie filmu Siergieja Paradżanowa „Cienie zapomnianych przodków”

Huculi grali na dudach w wielu sytuacjach. Przede wszystkim na weselach, gdzie można było usłyszeć przygrywanie do śpiewu. Goście po prostu siedzieli przy stole i śpiewali do dud. W filmie Siergieja Paradżanowa „Cienie zapomnianych przodków” jest moment, w którym dudziarz wchodzi do karczmy, a ludzie zaczynają śpiewać do jego gry. Tak to mniej więcej wyglądało.

Na wesela huculskie zawsze zapraszano tradycyjną kapelę w składzie: fujarka, skrzypce, cymbały, baraban. Dud w kapelach nie było, ponieważ trudno było je zestroić z resztą instrumentów, a do tego szybko się rozstrajały. Kapela potrzebowała czegoś bardziej stabilnego. Natomiast w zestawieniu z pojedynczym instrumentem – skrzypcami, fujarką czy okaryną – grywano na dudach bardzo chętnie.

kapela Tafijczuka | dudy-okaryna

autor nagrania: Wiktor Łewycki

Chyba najwięcej zachowało się huculskich przygrywek do tańca albo – jak mówią Huculi – do dancu. Na dudach najczęściej grywano hucułkę i kozaczka. Mychajło Tafijczuk gra na dudach hucułkę, której się nauczył od Wasyla Grymaluka Mogura (skrzypek, założyciel wielu kapel – przyp. red.). Gra ją w takim tempie, że nogi same w tańcu zaczynają latać.

Dudziarza często zapraszało się, żeby pograł w czasie pogrzebu. Takie przygrywanie miało swoją nazwę: umerska gra. Na trombicie też się ją grało. Różnica była taka, że przy pomocy trombity zwoływano ludzi do udziału w pogrzebie, a dudziarz towarzyszył całej procesji w drodze na cmentarz, nie grał tylko w czasie modlitwy.

Z dudami związana jest ściśle lokalna tradycja wesela z nieboszczykiem. Kiedy na Huculszczyźnie umierał kawaler, to sprawiało się mu wesele. Dokładnie odtwarzano cały obrządek weselny, grało się na dudach, tańczyło wokół nieboszczyka. To bardzo stary rytuał.

Igor Macijewski, autor książki „Muzyczne instrumenty Hucułów”, opowiadał mi, że szukał tej tradycji w czasie swoich wypraw etnograficznych, ale nawet gdy w młodym wieku jeździł na Huculszczyznę, nie udało mu się tego zobaczyć.

Na dudach przygrywano pasterzom przy wyprowadzaniu owiec na hale i w czasie ich powrotu w doliny, przygrywano także kolędnikom. Był to mocno rytualny instrument.

Dudy w tradycji ukraińskiej zawsze były uważane za diabelski instrument, potwierdzeniem czego jest barokowy wiersz pt. „O dudziarzach na dudach grających”. Kłymenty Zinowiew, autor tego wiersza, przekonuje czytelnika, że dudy są diabelskie, ponieważ w momencie, gdy dudziarz nadyma miech, zaczyna rozpierać go duma. Jedyne zaakceptowane przez Pana Boga granie to granie w wojsku – tylko tam wolno człowiekowi grać na instrumencie.

Ponadto mamy ludowe obrazy sądu ostatecznego. We wszystkich cerkwiach prawosławnych na terenie dawnego województwa ruskiego Rzeczypospolitej, począwszy od Łemkowszczyzny aż do Marmarosu, na ikonach sądu ostatecznego możemy zobaczyć dudziarza. Gra on w piekle, a ludzie dookoła tańczą do dud.

Dudy to wyłącznie męski instrument. Kobiecym instrumentem zawsze była drumla, której brzmienie jest maksymalnie zbliżone do śpiewu. Wydaje mi się, że kto nie gra na drumli, ten nigdy nie opanuje śpiewu huculskiego – to są identyczne wibracje. Na Huculszczyźnie można było spotkać kobiety skrzypaczki, cymbalistki. Bębnistek nie widziałem, ale podejrzewam, że gdzieś powinny być. Dudziarek natomiast nie było nigdy. Dźwięk dud jest zbyt brutalny dla kobiety. W Estonii, co ciekawe, na dudach grają prawie same dziewczęta, a do tego robią to rewelacyjnie. Wszystko się zmieniło. Stereotypów już nie ma, a skoro muzyka jest przyjemna, to czemu dziewczyny mają nie grać? Czekam, aż na Ukrainie pojawi się pierwsza dudziarka. Zastanawiam się, jak to będzie wyglądać.

Ja w miarę szybko zorientowałem się, jak działa ten cały system. Ale mimo wszystko do tego trzeba mieć cierpliwość. To nie gitara przecież, którą można dostrajać raz w miesiącu. Żeby dudy brzmiały, trzeba każdego dnia minimalnie coś podrasować. Poza tym musisz cały czas grać, najlepiej codziennie. Więcej grasz – dłużej instrument trzyma strój. Nie grasz wcale – coś tam wysycha i koniec z graniem. Mam bułgarską gajdę, która tak się rozstroiła, że w ogóle nie potrafię na niej niczego zagrać. Poza tym granie na dudach jest trudne fizycznie. A jeśli musisz do tego coś zaśpiewać… Wtedy dobrze, jak masz większy worek. Bo kiedy kończysz zwrotkę, to musisz już bardzo mocno go dociskać. Musisz być wytrwały.

Huculskie granie ma niezwykle złożoną melizmatykę. Możesz nauczyć się grać i w zasadzie to będzie brzmiało dobrze. Ale żeby grać tradycyjnie, uwzględniając wszystkie drobne ozdobniki, musisz pracować pełną parą. Bez tych ozdobników twoje granie będzie płaskie. Nawet wśród obecnie grających Hucułów nie każdy może zagrać te wszystkie melodie w zupełnie tradycyjny sposób. Ponadto huculskie przygrywanie często ma skomplikowaną rytmikę, do której trzeba się przyzwyczajać. Ćwiczyć z metronomem raczej nie będziesz. To bardzo skomplikowana muzyka, jak każda inna poprawna muzyka tradycyjna.

Jeśli porównamy dudy szkockie, te ogólnie znane, i dudy huculskie, to będą pasowały do siebie mniej więcej jak gitara i lutnia. Jeden instrument ma pudło i struny, drugi też ma pudło i struny. Ale brzmienie jest zupełnie inne.

Wszystko ma znaczenie: materiały, z których robione są dudy, liczba otworów na piszczałkach, sposób ich umieszczenia, harmonia, liczba piszczałek burdonowych i melodycznych. Huculskie dudy są podobne do dud, które możemy zobaczyć na Węgrzech, w Chorwacji, Serbii, na Podhalu w Polsce, na Słowacji. To są dudy Zagłębia Karpackiego. Ale kiedy zbadamy te instrumenty, to zobaczymy, że każdy jest na swój sposób wyjątkowy.

Przy budowie dud używane są lokalne materiały, czyli wszystko, co rośnie w Karpatach: jawor, świerk, gruszka, bez. Stroiki w huculskich dudach robione są z trzciny, dlatego dudy mają tak miękkie brzmienie. Myślałem o tym, żeby korzystać z syntetycznych stroików, lepiej by wtedy stroiły. Spróbowałem, porównałem barwę dźwięku i zrezygnowałem z tego pomysłu. Z syntetycznymi stroikami dudy po prostu nie brzmią po huculsku.

Roman Kumłyk lubił opowiadać historyjkę, że dudy robiło się ze skóry żywej kozy, bo niby wtedy one lepiej brzmią. Ten mit tak się rozprzestrzenił, że ludzie często mnie pytają: „Czy to prawda, że na pana dudach skóra jest ściągnięta z żywej kozy?”. Któż by tak zwierzaka męczył?! Koza przed świętami idzie na mięso, a skóra na dudki. Kolejny mit jest o tym, że trombitę robi się z drzewa, w które uderzył piorun. Z takiego drzewa po uderzeniu pioruna nic by nie zostało! Ale ktoś to kiedyś powiedział i tak to krąży cały czas.

Buduję instrumenty, wiem, o co w tym wszystkim chodzi, ale wciąż nie mam dobrych egzemplarzy, które można pokazać światu. Gdy jadę do Tafijczuka, to ciągle pytam go o różne rzeczy, o budowę dud też zahaczam. To nie są jakieś kosmiczne technologie, ale budowniczy dopiero wtedy jest dobry, gdy ma ogromną praktykę. Wszystko jeszcze przede mną.

Na razie skupiam się na zbieraniu materiałów etnograficznych od żyjących dudziarzy. Póki mamy od kogo uczyć się poprawnego grania, musimy to robić jak najprędzej.

Jestem zwolennikiem tego, żeby grać na scenie w zwykłych ubraniach, najlepiej w koszulce i szortach. Uwielbiam tradycyjny strój huculski, wygląda on bardzo fajnie. Mam cały komplet – niektóre elementy kupiłem od ludzi na wsi, niektóre znalazłem na targu w Kosowie. A jednak to jest sztuczne. W ramach rekonstrukcji – jak najbardziej. Ale jeżeli mówimy o kontynuacji tradycji… Gdybyśmy na co dzień chodzili ubrani w strój tradycyjny, to byłoby co innego. Skoro tak nie jest, to wkładając strój na scenę, robimy spektakl. A najlepsze imprezy i tak rozkręcają się po knajpach, gdzie ty sobie grasz, a ludzie do tego tańczą.

Granie sceniczne jest potrzebne dla ludzi nieobytych z tradycją, którzy nigdy nie będą mogli pojechać na wieś i usłyszeć tradycyjnych muzykantów. Ale przede wszystkim musimy kontynuować tradycję w jej pierwotnej formie. Da się wyczuć różnicę między śpiewaniem scenicznym i śpiewaniem takim stricte dla siebie. Na scenie myślisz o zaprezentowaniu się ludziom. A kiedy jesteś na imprezie, to wpadasz w trans i głos sam się niesie. Możesz nawet mylić jakieś dźwięki, ale w tej sytuacji to nie ma żadnego znaczenia.

W Związku Radzieckim istniała jakaś dziwaczna moda na wymyślanie nowych instrumentów muzycznych. Została na przykład skonstruowana nowoczesna bandura. Dla ludzi, którzy nie znają się na muzyce, to nie ma żadnego znaczenia, dla nich wszyscy są bandurzystami: i ci tradycyjni, i ci nowocześni. To samo działo się z dudami. W latach 70. ubiegłego stulecia zaczęto wymyślać nowe dudy, powstały jakieś kosmiczne dudki z trzema burdonami. I choć od tego czasu minęło prawie pięćdziesiąt lat, nadal są ludzie grający na takich nowoczesnych dudkach.

W tym momencie na Ukrainie dudy często są traktowane jako atrakcja. To spory problem, ponieważ to bardzo zniekształca muzykę. Ludzie sobie myślą: „O, mamy dudy. Nieważne, co gramy, ważne, że jest worek. Możemy go nadmuchać i to będzie fajnie wyglądało na scenie”. A te dudy mogą nawet nie stroić. To jest złe. To zabijanie tradycji.

Moim zdaniem wszystkie nagrania archiwalne powinny być opublikowane. Chodzi mi o to, żeby były łatwo dostępne. Na szukaniu tych materiałów spędziłem bardzo dużo czasu, a tak każdy może wejść na stronę internetową i od razu znaleźć to, czego potrzebuje. Z archiwami na Ukrainie mamy ogromny problem. Niektóre są zdigitalizowane, niektóre nie. Te zdigitalizowane najczęściej nie mają żadnej strony internetowej, gdzie można by było tych nagrań posłuchać czy je pobrać. Wszystko istnieje w postaci klasycznych bibliotek, gdzie trzeba stawiać się osobiście i pracować wyłącznie w czytelni. Inaczej się nie da. W wyniku tego ludzie nie wiedzą za wiele o swojej muzyce.

Wszystkiego do sieci nie wrzucam. Tylko to, co jest warte uwagi. Nie chcę pokazywać muzyki tradycyjnej w złym świetle, bo nie wszystkie materiały z wypraw etnograficznych są udane. Czasem dudziarz może mieć zły dzień czy dudy mogą być niedostrojone. Ja sobie z tym poradzę, ale ktoś, kto nie jest w temacie, może pomyśleć: „Jak można tego słuchać?”.

Wiem, że są ludzie na Ukrainie, którzy mają własne archiwa i trzymają je w domu. Co oni będą z tym robić w przyszłości – nie wiem. Nikt tego przecież nie usłyszy oprócz, być może, najbliższych przyjaciół. Nie wyobrażam sobie nawet, ile tego jest. Podejrzewam, że to terabajty materiałów, przechowywane na różnych twardych dyskach. Zdaniem wielu badaczy ukraińskich materiałów terenowych nie wolno publikować, ponieważ one mają być zawarte w opracowaniach naukowych, a nie w internecie…

Gdybym nie planował publikować tych nagrań, to po co jeździć w teren? Nagram przecież coś fajnego, wrzucę do sieci, a potem ktoś może to usłyszy, wpadnie w trans, tak jak kiedyś ja, i zacznie uczyć się grać na dudach. I będzie o jednego dudziarza więcej. A potem jeszcze i jeszcze. Dlatego właśnie założyłem stronę Дударі/Dudari.

tekst: Danuta Naugolnyk

fotografie: Danuta Naugolnyk

Share This
X