DrajKa. Adam Knobel – Karolina Kocik – Kamil Knobel.

 

Poznań (Wielkopolska)

Danuta Naugolnyk | 2019

DrajKa to trójka młodych ludzi, w życiu których muzyka znajduje się na pierwszym miejscu, którzy uczą się sami i uczą innych, i wolą muzykę tradycyjną od muzyki klasycznej.

Karolina: Nad nazwą zastanawialiśmy się bardzo długo, aż któregoś dnia zrobiliśmy burzę mózgów. I tak sobie palnęłam – nie myśląc dokładnie, czy to dobry pomysł, czy nie – że nazwiemy się DrajKa – od niemieckiego drei, bo gramy w trzy osoby, a do tego „Ka”, bo bez względu na to, w jakiej kombinacji zagramy: czy ja z Adamem, czy z Kamilem, czy oni sami, to zawsze w naszych imionach i nazwiskach pojawiają się co najmniej trzy litery „k”. Z tradycją jest to mało związane, ale stwierdziliśmy, że to brzmi jak starodawny polski wyraz. Dlatego nazywamy się DrajKa.

Adam: Pochodzimy z Kamilem z regionu Kozła. Pierwszy nasz kontakt z muzyką tradycyjną zaczął się od zajęć w szkole podstawowej w Podmoklach Małych (gmina Babimost – przyp. red.). Odbywały się tam zajęcia z gry na kozłach weselnych i sierszenkach, na które obaj się wybraliśmy. Okazało się, że radzimy sobie w miarę dobrze, więc później poszliśmy do szkoły muzycznej w Zbąszyniu. Ja na klarnet, bo trzeba było wybrać jakiś instrument klasyczny, a Kamil na trąbkę.

Karolina gra z nami trochę z przypadku. Prywatnie jesteśmy parą. Pewnego razu potrzebowałem skrzypaczki na wyjazd, więc zaproponowałem Karolinie, czy nie chciałaby wrócić do skrzypiec. Miała osiem lat przerwy, gdyż skończyła pierwszy stopień na skrzypcach, a później kontynuowała naukę muzyki na harfie. Dwa tygodnie przed festiwalem dałem jej plik nut, włączyłem jakiś filmik na YouTube, powiedziałem, żeby ciągnąć po pustych strunach, i tak spróbowaliśmy.

Karolina: Obserwowałam innych muzyków i coś tam sama się nauczyłam. W sumie jestem jedną z niewielu osób, które nie mają mistrza. I jak trzeba gdzieś wpisać swojego mistrza, to nigdy nie wiem, co mam tam napisać. My z Adamem gramy też w Zespole Tańca Ludowego AWF „Poznań”: ja na skrzypcach, Adam na klarnecie, a oprócz tego jeszcze w zespole Chludowianie spod Poznania (Zespół Pieśni i Tańca Ludowego „Chludowianie” – przyp. red.).

Adam: Ja gram w zespole Marynia z Wronek (Zespół Folklorystyczny „Marynia” – przyp. red.), Żeńcy Wielkopolscy z Nietążkowa (Zespół Pieśni i Tańca „Żeńcy Wielkopolscy” – przyp. red.). Kamil jest w technikum leśnym, więc gra w kapeli sygnalistów myśliwskich szkolnych i w orkiestrze strażackiej w Babimoście.

Na co dzień zajmujemy się muzyką. Studiuję klarnet na akademii muzycznej, więc mam trochę klasyki w życiu. Poza tym prowadzę kapelę koźlarską w Nowym Kramsku i dwie kapele dudziarskie: przy zespole pieśni i tańca w Nietążkowie i w zespole Chludowianie. W tych kapelach uczymy gry na tradycyjnych instrumentach. Ja uczę gry na koźle weselnym, na dudach wielkopolskich, na klarnecie, Karolina – gry na skrzypcach podwiązanych. W pracy z dzieciakami zazwyczaj uczymy od samych podstaw. Czasem zdarzają się osoby z jakimś przygotowaniem muzycznym, ale najczęściej to ich pierwszy instrument.

Adam: Podczas takiej nauki stosuję system mieszany: na początku zawsze uczę dzieciaki nut, a później gram. Uczniom mówię, że nut nie będzie zawsze. Sam wiem z doświadczenia, że nieraz trzeba szybko się nauczyć jakiegoś utworu, wtedy robię to tylko ze słuchu. Staram się, żeby uczniowie mieli podstawy wiedzy muzycznej, ale też żeby mieli naturalny przekaz.

Później, jak już będą w stanie sami grać, to bez problemu mogą sobie zajrzeć w jakieś stare książki z nutami i nauczyć się nowych utworów, a nie grać tylko to, czego ich nauczył mistrz. Jesteśmy wyznawcami nowej tradycji nauczania.

Z dzieciakami, gdy grają na dudach, problemem jest siła, bo muszą trochę jej użyć, mają także problemy z paluszkami, więc na początku jest trudno. Trzeba dzieciaki cały czas zachęcać, czy poprzez zabawy muzyczne, czy jakieś proste ćwiczenia lub klaskanie.

Ucząc, bardziej się skupiam nie tak na grze na instrumencie, jak na rozwoju muzycznym dziecka. To są zawsze zajęcia dodatkowe. I nie chodzi o to, żebyśmy stawiali nie wiadomo jak wysokie wymagania, że dziecko musi ćwiczyć codziennie po dwie, trzy godziny. Chodzi raczej o pasję, żeby te dzieciaki chciały po prostu grać. Żeby nie był to przymus, bo mama każe, tylko żeby one same chciały przyjść na próbę, pograć, spotkać się i wspólnie popracować, nauczyć się nowych rzeczy. Później, jak się tych nowych rzeczy nauczą, to będą mogły pojechać na festiwale i coś zobaczyć.

Karolina: Właśnie przez to, że festiwali dudziarskich jest dość sporo, to jest bardzo dobra motywacja. Bo dzieci wiedzą, że na festiwal pojadą najlepsi i że będą się dobrze bawić, zobaczą kawałek świata.

Adam: Ja już uczę pięć lat i cały czas staram się to doskonalić. Uczniowie mi raczej nie uciekają, więc to chyba dobry znak. Jeśli ktoś odszedł po trzech, czterech lekcjach, to po prostu stwierdził, że to nie dla niego. Niektórzy tak mają: najpierw się zainteresują, a później okazuje się, że jednak im się to nie podoba. Ale większość uczniów zostaje, przychodzi na zajęcia. Zawsze się cieszę, kiedy odniosą jakieś sukcesy, bo czuję, że ta praca gdzieś poszła.

Jeśli ja nie będę mógł gdzieś zagrać, to uczniowie będą w stanie pociągnąć tę sprawę. Właśnie na tym mi bardzo zależy: żeby wykształcić muzyków, którzy będą w stanie sami sobie poradzić.

Adam: Moim mistrzem zdecydowanie jest Henryk Skotarczyk – on pierwszy wprowadził mnie w świat koźlarski. Do tego mógłbym dodać świętej pamięci Leonarda Śliwę. W sumie nigdy nie uczył mnie systematycznie, ale zawsze na jakichś festiwalach czy przed jakimś wyjazdem przyjeżdżał do nas do szkoły, pomagał, uczył nowych utworów. To jemu zawdzięczam tę wielką chęć do gry. Moja ciocia mieszkała blok obok pana Śliwy. Zdarzało się tak, że gdy jechałem na wakacje do cioci, to dzwoniłem do niego i pytałem, czy mogę przyjść i coś pograć. Pan Śliwa był osobą bardzo otwartą, zawsze chętnie przyjmował, zawsze coś nowego pokazał. Często się spotykaliśmy i sobie wspólnie graliśmy poza zajęciami w szkole.

Kamil: Mnie na początku uczył pan Henio Skotarczyk, a później, kiedy zacząłem chodzić do szkoły muzycznej, to także pan Jan Prządka. W jednym czasie miałem dwóch mistrzów.

Adam: Na dudach wielkopolskich nauczyłem się grać dość szybko. Kiedy jeździmy gdzieś z Wielkopolski, to razem z dudziarzami. Chwytałem czasem ten instrument, próbowałem grać. Trafiło się kiedyś, że w zespole z Nietążkowa potrzebowali dudziarza na wyjazd. Pojechałem z nimi, zagrałem przerywnik w tańcu. Później oni mieli problemy z prowadzącym kapeli dudziarskiej, więc wzięli mnie na jakiś wyjazd szkoleniowy, gdzie uczyłem dzieciaki. I jakoś tak się stało, że po prostu przejąłem tę kapelę. Uczyłem się na również z nimi. Bo technika gry na koźle weselnym i na dudach wielkopolskich jest dość podobna, ale troszeczkę różni się zdobnictwo i charakterystyka melodii. Tego musiałem się uczyć, głównie podpatrując pana Romualda Jędraszaka. Byłem nawet u niego na paru zajęciach w Centrum Kultury Zamek w Poznaniu.

Myślę, że na dudach gra się łatwiej niż na koźle weselnym, bo mają mniej dźwięków, mniejszy rozstaw palców. Dzieciakom łatwiej jest się nauczyć grać na tym instrumencie.

Karolina: Uważam, że na skrzypcach łatwiej jest grać do kozła. Bo jak skrzypce są podwiązane, to palce są jeden na drugim, wszystko jest bliziutko, gra się bardzo wysoko. Oprócz tego skrzypce piszczą i nie jest to komfortowy dźwięk. Nie ma co ukrywać, nawet sam muzyk grający na skrzypcach po pewnym czasie męczy się już samym dźwiękiem. No i takie naturalne brzmienie skrzypiec, uważam, jest o wiele lepsze!

Muzyka jest u nas bardzo, bardzo wysoko. Właściwie zarabiamy głównie na muzyce. Co jakiś czas mam koncerty w filharmonii. Raz potrzebują harfy, a raz nie. I tak samo tutaj.

Adam: Fajnie jest mieć z muzyki jakąś stałą pracę. Na muzyce tradycyjnej najbardziej da się zarobić w wakacje, bo są dożynki czy inne wydarzenia, na których gramy w składzie zespołu. Oprócz tego jest ciepło, więc wychodzimy sobie pograć na rynku w Poznaniu. W taki sposób też można dorobić. W zimie oczywiście jest Boże Narodzenie i cały okres kolędowy, więc tego grania jest więcej. Ale na przykład od września do listopada jak coś się trafi, jakiś festiwal czy konkurs, to będzie dobrze.

Jesteśmy muzykami klasycznymi, więc staramy się to łączyć. Zawsze jak brakuje, to można wziąć instrument i iść na rynek. Ja mam taki system, że wychodzę na rynek przed koziołki o 11.30. Jestem tam do 12.30, kiedy jest dużo ludzi. Wtedy wielu osobom mogę pokazać, co potrafię, a jeśli im się spodoba, to coś wrzucą. Gram wtedy na dudach wielkopolskich. Jest to instrument głośniejszy, brzmią wyżej, ale tonacja do śpiewu jest trochę niższa. Mnie się wtedy wygodniej śpiewa, jestem w stanie dłużej być na rynku i dłużej grać – to spory plus. Byliśmy też w trójkę nad morzem, graliśmy na ulicy w Łebie, na Jarmarku Dominikańskim w Gdańsku. Zawsze, kiedy jedziemy na jakiś festiwal, to staramy się wziąć instrumenty i gdzieś spróbować pograć.

Karolina: Tak! Na przykład w Bośni i Hercegowinie zarobiliśmy bardzo dużo, a staliśmy 40 minut. Zwrócił się nam cały wyjazd i jeszcze nakupowaliśmy sobie różnych rzeczy. W Chorwacji myślałam, że nic nam nie będą wrzucać. Ledwo zdążyłam powiedzieć to Adamowi podczas rozpakowywania się, nawet jeszcze nie zaczęliśmy grać, a już nam coś wrzucili. Także to zależy też od miejsca.

Adam: Dużo zależy od tego, czy znajdzie się kilka osób, które się bardzo zainteresują, jakaś grupka trzy-, czteroosobowa, która zacznie bić brawo. Bo jak ktoś zacznie bić brawo, inni też zaczynają bić brawo. Jedni wrzucą, inni też zaczynają wrzucać. Działa coś takiego jak presja tłumu. Oczywiście dzieci też ratują sytuację, bo zawsze chcą rzucić jakiegoś pieniążka.

Jak gramy na ulicy, to wszyscy robią sobie zdjęcia z dudami, przeważnie nawet pytają, czy mogą. Nawet kilka razy nas nagrali i wysłali nam później to na maila. Zazwyczaj jest dosyć spore zainteresowanie.

Kamil: Miałem może jedną przykrą sytuację, kiedy ekolodzy zarzucili mi, że zabiłem kozę. Ale ja się wytłumaczyłem, że jej nie zabiłem, tylko dałem jej drugie życie.

Adam: Kiedyś miałem takie myśli, żeby zabrać się za budowę instrumentów. Stroiki umiem sobie zrobić, dostroić instrument też potrafię. Ale na budowę instrumentu trzeba dużo czasu, trzeba też umiejętności manualnych. Ja, niestety, tego nie mam. Myślę, że lepiej niech zajmą się tym fachowcy. Ja zostanę przy tym, żeby być jak najlepszym muzykiem.

Gdy kupowałem instrumenty dla kapeli dudziarskiej, to za pomocą prób i błędów doszliśmy do jakiegoś odpowiedniego wymiaru instrumentu dla dzieciaków, do tego, żeby to był instrument stworzony naprawdę do nauki, żeby granie na nim było po prostu wygodne. Taki kontakt muzyka z budowniczym, kiedy współpracujemy, żeby osiągnąć jak najlepszy efekt, jest bardzo ważny.

Kozioł weselny, ten, który mamy w kapeli, jest od pana Marka Modrzyka i pana Henryka Skotarczyka. Więc on już ma trochę lat. Skrzypce są z jakiejś niemieckiej manufaktury, też starszy instrument. Mówimy, że to są stradivariusy, bo mają karteczkę, która nas informuje że to model Stradivariusa. Klarnet akurat mam fabryczny. W kapeli do kozła normalnie gra się na klarnecie Es, czyli tym krótszym, on ma wyższe brzmienie. Ja gram na klarnecie B. Nie jest to tradycyjne i wymaga większej wprawy, żeby zagrać w wyższym rejestrze. Zacząłem to robić z prozaicznego powodu: nie miałem klarnetu Es. A później stwierdziliśmy że to jest nawet lepsze, bo klarnet B nie przebija się aż tak bardzo przez kozła, ma cieplejszą barwę i bardziej pasuje do ciepłego brzmienia kozła niż klarnet Es, który jest bardzo przenikliwy. A nie chodzi o to, żeby klarnet był głównym instrumentem. Chodzi o to, żeby w kapeli koźlarskiej mimo wszystko były zachowane proporcje. Żeby kozła było słychać! Klarnecistów jest wielu, skrzypków jest wielu, ale koźlarzy już niekoniecznie.

Kamil: Kozioł rozstraja się bardzo często i bardzo szybko. Zależy to przede wszystkim od warunków atmosferycznych. Stroimy instrument tradycyjnie woskiem pszczelim. Naszym nowym wynalazkiem jest to, że wykorzystujemy do strojenia taśmę izolacyjną.

Adam: Tak jest po prostu szybciej. Kiedyś, jak któraś dziura w koźle nie działała, to zaklejało się ją woskiem. Ale ten wosk wpada, czasem roztapia się pod wpływem palców. Strojenie taśmą jest wygodniejsze. Trochę nietradycyjne, ale zależy nam głównie na tym, żeby instrument brzmiał. Jeśli coś jest dobre, coś się sprawdza, nawet jak jest trochę nietradycyjne, to czemu tego nie wykorzystać? Nie jestem przeciwny plastikowi, dopóki instrument brzmi jak ludowy. Jeśli to nie ma wpływu na dźwięk, to jak najbardziej jestem na tak.

Koza nie potrzebuje jakiejś szczególnej higieny. Trzeba czasem wyczyścić stroiki, bo z powietrza różne rzeczy się trafiają. Na pewno trzeba unikać wilgoci i czasem wyczyścić te mosiężne części, które powinny się świecić. I to wszystko. Skórę trzeba od czasu do czasu wymieniać, bo trochę gubi włosia. Myślę, że należy to robić co osiem, dziesięć lat, w zależności od tego, ile się gra. Czasem instrument może mieć i dwadzieścia lat, skóra może się trzymać, ale tylko wtedy, jeśli się na nim nie gra. A jeśli instrument działa dwa, trzy razy w tygodniu, to zużycie jest większe.

Adam: Podtrzymujemy tradycję kolędowania. Ja chodzę już ósmy rok. Chodzimy z kapelą po naszej gminie: idziemy do znajomych, przyjaciół, nauczycieli, do osób związanych z muzyką; mamy stałą listę osób. Staramy się zaśpiewać kolędę czy pastorałkę, złożyć życzenia. To jest wyzwanie, takie chodzenie przez dziesięć godzin. Zaczynamy o dwunastej, a kończymy o ósmej, dziewiątej wieczorem. Ja żartuję, że od siedmiu lat świąt nie mam, bo zawsze chodzę po kolędzie. Ale sprawia mi to przyjemność!

U nas, w gminie Babimost, tradycje są mniejsze. Wiem tylko, że w dwóch miejscowościach odbywają się cympry (tradycja pożegnania karnawału w postaci korowodu przebierańców – przyp. red.). Byłem chyba na trzech cymprach w życiu, ale ostatnio jakoś mi się to nie zdarzało.

Kamil: Jest jeszcze impreza tydzień przed weselem. Para młoda organizuje przyjęcie u siebie na podwórku. Jak goście przychodzą, to muszą zbić jakieś szkło, a para młoda na drugi dzień sama to sprząta. Gramy wtedy muzykę do tańca, zostajemy tam chwilę, oni nas goszczą.

Adam: Mam kozła weselnego, a to instrument, który super się sprawdza na weselu. Bo jest bardzo dużo repertuaru weselnego, wszelkiego rodzaju przyśpiewek.

Karolina: Na weselu też mieliśmy okazję zagrać – u mojej przyjaciółki, która organizowała je w stodole, więc z naszą muzyką wpisaliśmy się tam idealnie. Wesele było na Mazowszu, w regionie, gdzie kozioł nie jest raczej znany, ale ludziom naprawdę się podobało. I my przy okazji też się świetnie przy tym bawimy, jak widzimy, że komuś się podoba.

Na wiosnę w Poznaniu był półmaraton, zorganizowaliśmy się z zespołem AWF-u, żeby pójść tam w strojach i pokibicować biegaczom. Faktycznie było widać, że na tym siedemnastym kilometrze ludzie nagle odzyskiwali siły, jak zobaczyli całą masę osób ubranych na kolorowo, a jeszcze do tego usłyszeli muzykę. Graliśmy głównie muzykę wielkopolską, która jest skoczna i podbudowująca. Później otrzymywaliśmy miłe komentarze, że naprawdę to biegaczom bardzo pomogło.

Na festiwalu Wszystkie Mazurki Świata przyjeżdżaliśmy z kierownikiem zespołu z Wronek Janem Galasińskim, który jest choreografem i instruktorem tańca i który podczas potańcówki pokazywał tańce wielkopolskie. Stwierdziliśmy, że skoro przyjeżdżamy do Warszawy, to jest to dobry moment na pokazanie właśnie tradycyjnych kroków z tańców wielkopolskich. Bo poleczkę może spróbować zatańczyć każdy, ale na potańcówkach poznajemy różne rodzaje muzyki tradycyjnej i przy okazji fajnie nauczyć się podstawowych kroków chociaż jednego tańca czy zabawy. A że gramy i sami tych kroków pokazać nie możemy, to wzięliśmy sobie naszego przyjaciela do pomocy.

Karolina: Poza tym wszystkim mamy jeszcze jedną kapelę w składzie harfa – kozioł. Pomysł na połączenie w jednej kapeli tych instrumentów powstał, ponieważ chcieliśmy wziąć udział w Turnieju Dudziarzy Wielkopolskich w Kościanie, w kategorii dowolnej. Można tam po prostu robić wszystko, co jest związane z dudami. Stwierdziliśmy, że skoro mamy harfę, mamy kozła, to dlaczego by nie spróbować! Opracowujemy muzykę wielkopolską, ale też utwory harfowe. Jeśli w wersji oryginalnej mamy duet na harfę i flet, to gramy to na harfę z kozłem. Ostatnio staramy się wpleść trochę muzyki irlandzkiej, bo stamtąd pochodzi harfa. Nie wszystko da się zagrać na koźle.

Adam: Tak, to jest problem, że kozioł ma ograniczone możliwości wykonawcze i Karolina musi cały czas grać w jednej tonacji, nie ma jak się harmonicznie popisać. Cały czas to S w głowie siedzi. Cały czas jest bąk z tyłu, który trzyma tę tonację i zawsze jest w dur.

Karolina: Aczkolwiek czasem tego bąka Adam zatyka, dzięki czemu możemy grać w tonacji molowej. Coś na smutno można wtedy zagrać. Czasem też muszę przełamywać melodie, przeskakiwać przez oktawy, kombinować, jak zrobić, żeby to współbrzmiało. To trudne, ale wydaje mi się, że dajemy radę.

Adam: Myślę, że będziemy dalej to robić, równolegle z tym, co robimy na polu muzyki tradycyjnej. Jako taką odskocznię od tradycji.

Karolina: Jest harfa z dudami szkockimi w Krakowie, myślę, że na świecie są duety harfy z jakimiś dudami, ale z kozłem…? Chyba jesteśmy jedynym takim duetem!

Ostatnio mamy więcej tradycji niż muzyki klasycznej. Tak jakoś wyszło i myślę, że tak już zostanie w przyszłości.

Adam: Wolę muzykę tradycyjną od klasycznej, bo można w niej więcej dodać od siebie. Nikt mi tutaj nie zarzuca, że coś źle zagrałem, gdzieś się pomyliłem. Może przez to, że się pomyliłem, to stworzyłem coś fajnego? Każdy tutaj ma swój własny styl.

Karolina: Ludzie też są inni, bardziej otwarci. Kiedy jeżdżę do filharmonii, to każdy tam siedzi w swoich nutach, w swoim pulpicie. Jeszcze jeśli się gra na skrzypcach czy na instrumentach dętych, to ma się swoją sekcję. Ale ja jako harfa jestem tam sama, nie mam własnej sekcji, więc zawsze trudniej jest złapać ten kontakt. Nie ma co ukrywać, jest trochę smutno.

Adam: W muzyce tradycyjnej ludzie są bardziej wyluzowani przez to, że nie ma presji: nikt nie wie, co my gramy, więc możemy sobie sami wymyślać. Gramy muzykę tradycyjną, jak najbardziej. Ale wariantów jest wiele na jeden utwór, to się cały czas zmienia. Te warianty tworzą się za każdym wykonaniem. A w muzyce klasycznej presja jest ogromna. Jak się pomylę w koncercie Mozarta, to wszyscy wiedzą, że coś tam jest nie tak, bo wszyscy to znają.

Karolina: Oczywiście dzięki folklorowi możemy też zwiedzić kawał świata, jeżdżąc na różne festiwale – czy dudziarskie, czy po prostu folklorystyczne. Czasem jeździmy na festiwale typowo dudziarskie jako kapela, a czasem z zespołami do tańca. Naprawdę niskim kosztem mamy załatwione całe wakacje. Chciałabym, żeby tak zostało.

Tekst i zdjęcia:  Danuta Naugolnyk

Share This
X