Leonard Śliwa

Perzyny (Wielkopolska)

Martyna Żurek | 2019

Leonard Śliwa z uczniami | fot. Zygmunt Gajewski

Potrafię grać, więc co dalej…? Może kogoś tego nauczę? Pamięć przodków, tradycja – temat ważny. Gdzie więc szukać uczniów? Szybkie przemyślenia… Młodzi, w nich największa werwa, największy zapał! Rodzice pomogą, bo ważne, żeby dziecko miało dobre, kreatywne zajęcie. Instytucje też pomogą, przecież po to są. Dobrze ulokowana energia. Założę kapelę! Chwytliwa nazwa, atrakcyjne miejsce, trochę się obieca i będzie… Ale co będzie?! Do czego doprowadzi?

Taki schemat zdarzyć się może, nie jest to wykluczone, ale w tym przypadku było zupełnie inaczej. Zacznijmy więc raz jeszcze. Będzie to zwykła opowieść o Zwykłym Niezwykłym Człowieku.

Popołudnie, właściwie wieczór. Dzwonek do drzwi. Domownicy nikogo się nie spodziewają. Gospodyni otwiera. „O, pan Leonard, proszę, proszę wejść! Herbaty może? Jak się pan ma, co słychać?”

Leonard wchodzi, skromnie dziękuje, nie chce robić kłopotu. Chce się tylko zobaczyć z młodym, zapytać, co u rodziny, opowiedzieć o planach na przyszłość, tę bliższą i tę dalszą. Opowiada, mówi, tłumaczy. Godzina późna, on musi jeszcze dojechać do domu; dla niego czas stoi w miejscu, jest odrobinę poza nim. Przecież jeszcze tyle ma dziś do zrobienia.

Pamiętam czasy, kiedy miałem dość długą przerwę w muzykowaniu. W pewnym momencie do drzwi zadzwonił pewien mężczyzna z brodą i skrzypcami pod pachą. To był pan Leonard. Zaczęły się wspólne próby, wyjazdy. Potrafił zadzwonić o godzinie dwudziestej pierwszej, zapytać, czy jeszcze nie śpię, po czym przyjeżdżał ćwiczyć ze mną nowe utwory i proponować udział w kolejnych konkursach i imprezach ludowych. Potrafił to zrobić w taki sposób, że człowiek robił wszystko, aby tylko pojechać i zagrać. (…) Drugiego człowieka, który tak się poświęca dla tej muzyki, nigdy nie spotkałem. Dzięki niemu nauczyłem się i zobaczyłem wiele, zarówno życiowo, jak i muzycznie. Takich ludzi się nie zapomina, a po jego dokonaniach ślad w naszej kulturze pozostanie na zawsze.

Daniel Molenda

Leonard Śliwa z uczniami | fot. Jacek Pawłowski

Zima. Zupełnie odmienna od tych, jakie ostatnimi laty. Mróz szczypie w nos, a na granie trzeba pojechać. Ale od jakiegoś czasu auto Lordziowi nawala. Właściwie to ogrzewnica… Zimno jak pies. Jadą więc w tym zimnym aucie, ale Leonard nie myśli wtedy o sobie. Cieszy się, że młodzi chcieli pojechać pomimo warunków. Troskliwie przykrywa kożuchem najmłodszą pasażerkę i mówi, że on to nieważny, ważne, żeby ona miała ciepło.

Nigdy nie zapomnę, z jakim poświęceniem podchodził do pracy z nami. Często czekał po dwie, trzy godziny, aż skończę zajęcia w szkole muzycznej, żeby jeszcze poćwiczyć ze mną nowe przyśpiewki, które znalazł w jakimś starym zeszycie. Pamiętam też, jak jechaliśmy na granie do Ochli. Była zima, ja przeziębiona, a auto mistrza Lordzia standardowo bez ogrzewania. Zarzucił wtedy na mnie swój pastuchowy kożuch, opatulił po samą szyję i powiedział: Ja mogę być chory, ale ty musisz o siebie dbać. Dokładnie pamiętam to zdanie i takiego go zapamiętałam – troskliwego mistrza.

Marzena Pawłowska

Innym razem, w ramach podziękowania za to, że jest, ofiaruje młodej skrzypaczce pluszowego misia grającego na skrzypcach, bo tak się cieszy, że młoda znajduje czas, a przede wszystkim chęć na granie muzyki ludowej. Ona zapamięta to, doceni, potraktuje jak talizman, a później, po wielu latach, i w swoich dzieciach zaszczepi miłość do muzyki, tradycji, stroju.

Leonard Śliwa z uczniami | fot. Jacek Pawłowski

Leonard Śliwa, wywodzący się ze słynnego… – ale czy to aby dobre słowo? bardziej może: zasłużonego rodu Śliwów, przez wielu traktowany jest jako niedościgniony idealista, pasjonat, popularyzator, folklorysta… Ilu podobnych określeń by tu nie użyć… Ale przede wszystkim jako prawdziwy przyjaciel – człowiek, który miał znaczący wpływ na życie danej osoby.

Jego życiową pasją było nie tylko granie, ale także – a może przede wszystkim – zaszczepianie wśród młodzieży szacunku i miłości do bogatych tradycji kultury ich własnego regionu. Był nauczycielem wielu młodych muzyków – dzisiaj świetnych instrumentalistów, laureatów licznych festiwali, konkursów, przeglądów folklorystycznych, ale najważniejsze było jego przeświadczenie, że w tej edukacji techniczne opanowanie instrumentu to tylko początek drogi, a istotą jest wewnętrzna świadomość i utożsamienie się z tą muzyką.

Od razu staliśmy się przyjaciółmi, bo takie myślenie o folklorze było w stu procentach identyczne
z moim. (…) Spodobało mi się też, że Leonard myśli również o doświadczonych muzykach. Dzięki jego staraniom i namowom przekonał do powrotu do aktywności muzycznej znakomitego koźlarza, świętej pamięci Benia Kaspra, który przez kilka lat nie używał instrumentu.

Jednym zdaniem: znajomość z Leonardem była jednym z najlepszych okresów w moim życiu, zawodowym i prywatnym.

Sławomir Pawliński

Bernard Kasper i Leonard Śliwa | archiwum Zbąszyńskiego Centrum Kultury

Był on mistrzem nie tylko kunsztu muzycznego. Z drugim człowiekiem wchodził w relacje przede wszystkim prawdziwe. Młodzieży starał się nie krytykować, ale jedynie znanym sobie psychologicznym sposobem potrafił mocno dać do myślenia. Zawsze był otwarty i gotowy do rozmowy, nawet na tematy niewygodne i najtrudniejsze – nie zbywał młodego człowieka, nie traktował go powierzchownie jako narzędzia do realizacji zamierzonego przez siebie celu.

Nieważna była dla niego zapłata za obdarowanie kogoś muzyką. Pamiętam, że zajmował się kotłami gazowymi i bardzo często prosto po robocie przyjeżdżał pod mój dom i dzwonił na telefon, czy mogę jechać z nim zagrać. Bardzo często książki i zeszyty zostawiałem, ubierałem się

i jechaliśmy po następnych grajków – Marcina, Adama, Kasię czy Jacka. Dla nas, młodych, to było wyróżnienie z jego strony. On mistrz, my uczniowie, właściwie adepci sztuki koźlarskiej, a mogliśmy razem grać. Mimo stwierdzenia mistrz i uczniowie nigdy nie dawał nam odczuć tej granicy, bariery. Zawsze był przyjacielem i dlatego darzyliśmy go zaufaniem, a wspólne muzykowanie było spontaniczne i bez zbędnych wcześniejszych scenariuszy.

Marcin Szczechowiak

Zawsze człowieka traktował w sposób godny, poświęcając mu czas  i uwagę. Może dzięki temu, dzięki prawdziwym relacjom międzyludzkim, jakie tworzył, zaskarbił sobie szacunek i poważanie wielu ludzi.

Trudny okres choroby. Jeździłam po niego do Wolsztyna, żeby był na próbie. Już czekał na dworze ze skrzypkami. Całą drogę opowiadał, co jeszcze musi zrobić. Kochał muzykę i chciał jak najwięcej wiadomości przekazać młodzieży oraz nam. Mawiał: To są nasze korzenie, nie możemy pozwolić żeby kultura ludowa, śpiew, zanikły. Tym musimy żyć i pielęgnować to, co nam zostawili po sobie dziadkowie, babcie.

Lordziu – serdeczny, uczynny, oddałby swoje, żeby dać potrzebującemu. Zawsze miał czas dla nas, wysłuchiwał czasem gorzkich słów, nigdy się nie skarżył, choć czasem było mu ciężko.

Teresa Czerniak

Leonard Śliwa | archiwum Zbąszyńskiego Centrum Kultury

Czy zatem same zalety posiadał Leonard Śliwa – zwykły niezwykły muzyk?
Kłamstwem byłoby dać rację temu stwierdzeniu. A kłamstwem Leonard się brzydził. Więc śmiało rzec można, że nie. Nie raz, nie dwa zdarzało się, że odwiedzał swoich przyjaciół po nocy, potrzebując coś „na już”. Bo tak miał – pomysły w jego głowie rodziły się nagle i niespodziewanie, a gdy już były, żadna siła nie powstrzymała go przed ich realizacją. Czasem pomysły te miał tak spontaniczne, że doba wymagała wydłużenia. Rezultaty okazywały się w większości warte zachodu. I wtedy przyjaciel Leonarda, kimkolwiek by nie był, zarzucał złość, ciesząc się z wyników. I marząc o śnie.

W jego zaś śnie kozłowa muzyka rozbrzmiewała zawsze i wszędzie, czasem aż do przesady. Ale przesada ta miała swoje przyczyny. W zamyśle Leonarda muzyk opuszczający gmach zbąszyńskiej szkoły muzycznej, a także ten, który do niej nie uczęszczał, a grał, posiadał pewne kompetencje, które należało rozwijać. Zatem stworzył Lordziu możliwość ku temu, organizując Pastuszkowych Groczy spod Zbąszynia. Inicjatywę oddolną, wynikającą z potrzeby serca. Martwił się, że gdy muzycy szkołę opuszczą, zarzucą już grę na instrumencie. Nie chciał, aby tak się stało. Poza Pastuszkowymi Groczami zorganizował także grupę działającą w Dąbrówce Wielkopolskiej; pastorałki i kolędy wykonywane przez młodzież i dzieci zostały zarejestrowane i wydane na płytach CD. Te i inne prowadzone przez niego grupy regularnie wyjeżdżały na warsztaty, podczas których łącząc przyjemne z pożytecznym, korzystały z uroków miejsca, pracując nad repertuarem i techniką, na które Leonard zwracał szczególną uwagę. Zawsze zadał sobie trud, aby obok tych powszechnych nauczyć młodych melodii, które naturalną koleją losu wychodziły już z tak częstego użycia.

Człowiek ten był tak zafascynowany tradycyjną kulturą regionu, że gdy powierzono mu opiekę nad zespołem śpiewaczym, doprowadził do tego, by „przebranżowić” grupę i wrócić do korzeni. To za jego sprawą i staraniami Perły – Sumsiodki z Siedlca, zamiast kolejnych biesiadnych szlagierów (takie tylko na specjalne życzenie), wyśpiewują do dziś tradycyjne pieśni.

W dniu próby zespołu Perły przyszedł nasz nowy instruktor, pan Leonard. Pierwsze spotkanie było trochę z obawą, co będzie dalej: zespół biesiadny a zespół ludowy. Jednak nauczyciel był bardzo cierpliwy, wysłuchiwał kobiet, które początkowo nie były za ludowizną. Jednakże dalsze spotkania umacniały je w przekonaniu do muzyki ludowej. Dużym wysiłkiem i wytrwałością w swojej pracy przerobił biesiadę na zespół ludowy i dodał nazwę Sumsiodki. Ubrał nas także w stroje ludowe naszego regionu. Jego pasja, wyrozumiałość, cierpliwość, życzliwość dla innych to wzór dla nas, jak postępować w życiu i przekazywać nasze dziedzictwo narodowe młodemu pokoleniu.

Teresa Czerniak

Za jego także sprawą dorosłe osoby dały się utwierdzić w przekonaniu, że koniecznym elementem, aby tradycyjna muzyka miała szansę przetrwać przez kolejne pokolenia, jest kultywowanie jej.

W chwilach wolnych (lub jak kto woli: mniej zajętych) mistrz Leonard rysował, pisał, opracowywał, rozmawiał… długo by wymieniać. Przede wszystkim jednak kładł nacisk na tradycyjny sposób przekazu repertuaru metodą mistrz – uczeń. On grał, uczeń mu wtórował.

Gdzie pośród tego znaleźć chwilę dla rodziny, jeśli cały czas jest się w rozjazdach, a trasa z Wolsztyna do Zbąszynia i z powrotem przemierzana jest niekiedy kilka razy dziennie? Niewątpliwie nie jest to łatwe. Rodzina, którą tak kochał Leonard, o której zawsze i wszędzie pamiętał, dzieliła się nim z muzykami, nierzadko tęskniąc, ale rozumiejąc, że zabrać mu ludowiznę to jak zabrać tlen.

Bernard Kasper i Leonard Śliwa | archiwum Zbąszyńskiego Centrum Kultury

Artysta, tak, artysta muzyk – tak ukochał tę muzykę przodków, że stało się to jego drugim życiem i szperał, jeździł, zbierał. Nie wspomnę o godzinnych rozmowach telefonicznych. Poza tym, że kochał swoją rodzinę, to kochał swoich uczniów – martwił się ich problemami, można powiedzieć, że żył ich życiem. Nieraz się zastanawiałam, czy ta miłość, ta pasja nie przesłoniła mu rodziny? A niech tam! – mówię sobie… 

Maria Magdalena Śliwa

W czasach deficytu, gdy na sklepowych półkach królowały pustki, tatko potrafił zawsze gdzieś coś zdobyć, wypatrzeć, przerobić. Pamiętam, jak pomalował mi zwykłą blaszaną spinkę do włosów lakierem do paznokci mamy i wszystkie koleżanki się nią zachwycały

Justyna Świtała

Zawsze myślał o bliskich… Gdziekolwiek wyjeżdżał, zawsze przywoził coś w upominku dla mnie, siostry i mamy, potem też dla wnuków. Wspaniały, kochający dziadek… Uwielbiany przez swoje wnuki, poświęcał im wiele czasu – wspólne gry, zabawy, wycieczki przyrodnicze, wspólne rozmowy. Ta więź niezniszczalne pozostanie w ich pamięci.

Małgorzata Śliwa-Olszewska

Posiadając różne talenty, ogromny zasób wiedzy i szerokie umiejętności, pozostał Leonard do końca swych dni człowiekiem skromnym, życzliwym i szczerym. Nie oczekiwał zapłaty, liczył jedynie na to, że nasza kultura i tradycja dalej przetrwają. Jego uczniowie starają się kontynuować dzieło zapoczątkowane przez mistrza, mając w sercach wartości, którymi Leonard Śliwa kierował się i które im wpajał. Kozioł dalej śpiewa swą pieśń tu, na ziemi, a gdy dobrze się wsłuchać, wtórują mu ci wszyscy, co „wczoraj grali”…

Bernard Kasper i Leonard Śliwa | archiwum Zbąszyńskiego Centrum Kultury

Tekst: Martyna Żurek

Zdjęcia: Zygmunt Pawłowski / archiwum Zbąszyńskiego Centrum Kultury

Film: Piotr Baczewski

Cytaty zaczerpnięto z „Naszego Pamiętnika dla Lordzia”, wydanego z okazji jubileuszowej 45. Biesiady Koźlarskiej, poświęconej „Leonardowi Śliwie – mistrzowi, co go uczniowie w sercach mają”, która odbyła się w 2019 roku w Zbąszyniu.

 

X