Pamięć pokoleń
Jeleśnia / Sopotnia Mała / Koszarawa (Beskid Żywiecki) | Agata Mierzejewska-Ficek | 2018
Potańcówka przy dudach w Koszarawie
fot. Danuta Naugolnyk | 2018
Kto organizuje Potańcówki przy Dudach?
Cech Dudziarzy Żywieckich, nieformalna organizacja zrzeszająca ludzi, którym zależy na tym, aby dudy żywieckie z powrotem pojawiły się w sytuacjach, z których zostały wyrugowane. Dudy żywieckie przez lata obecne były jedynie w formie rekwizytu scenicznego, wykorzystywane przez zespoły pieśni i tańca w tak zwanej części archaicznej występu, obok części artystycznej, opracowanej. Instrumenty pasterskie pojawiały się zatem na scenie jedynie jako przerywnik oraz około dwóch, trzech razy w roku na konkursach. Na potrzeby biesiady powstała natomiast użytkowa kapela bez dud, w skład której weszły smyczki, heligonki, akordeony. Niczym nieskażoną muzykę dudziarską przechowała u siebie na Groniku jedynie Kapela Byrtków z Pewli Wielkiej. Zaczęliśmy ich odwiedzać. Zachciało nam się grać na dudach po staremu. Chcieliśmy ściągnąć te dudy ze sceny i wrócić je pod strzechy. Chcieliśmy, aby dudy nie były traktowane jako kuriozum i aby ludzie na nowo przyzwyczaili się do ich dźwięku. Stworzyliśmy zatem sytuacje, podczas których można na nich grać.
Potańcówka przy dudach w Jeleśni
fot. Piotr Baczewski | 2016
Od niedawna przy wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Ostatnia, jubileuszowa, dziesiąta Potańcówka przy Dudach organizowana była ze środków MKiDN. Kolejne cztery także dofinansowane będą z programu Kultura Ludowa i Tradycyjna. Ten nowy sezon rozpoczęliśmy w sierpniu 2018 roku warsztatami.
Czyli Wakacjami z Dudami.
Od 9 do 12 sierpnia 2018 roku w Gminnym Ośrodku Kultury w Koszarawie odbywały się Wakacje z Dudami, czyli letnia szkoła tradycji Beskidu Żywieckiego. Czterdziestka dzielnych uczestników próbowała swoich sił w tańcu, śpiewie, grze na dudach, piszczałkach, skrzypcach i w sekcji. Nie zabrakło też koncertów, spotkań z muzykami ludowymi i regionalistami, prezentacji, warsztatów rękodzielniczych i zajęć dla najmłodszych. Jeden z wieczorów zakończyła Potańcówka przy Dudach. W organizacji Wakacji z Dudami pomógł nam Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej oraz Andrzej Maciejowski, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury w Milówce. Wydarzenie dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury. Kolejna edycja Wakacji z Dudami odbędzie się w sierpniu 2019.
Kiedy odbyła się pierwsza Potańcówka przy Dudach?
W maju 2017 roku. Zainicjowaliśmy ją wspólnie z Rafałem Bałasiem. W Beskidzie Żywieckim pojawiła się wtedy ekipa Telewizji Polskiej z programem „Dzika Muzyka”, w którym Janusz Prusinowski przedstawiał swoim synom piękny świat muzyki tradycyjnej. Poznaliśmy ich więc z Kapelą Byrtków, siostrami Sordyl z Korbielowa, a na zakończenie skrzyknęliśmy znajomych tancerzy, aby pokazać także nasze tańce. Odzew był tak duży, że Stara Karczma w Jeleśni była pełna, i tak pozytywny, że potańcówka trwała jeszcze długo po tym, jak ekipa telewizyjna przestała nagrywać.
Wyzwoliła się niespożyta energia.
Tak naprawdę zbieraliśmy się do tego już od pewnego czasu. Byłem zawsze pod dużym wrażeniem Nocy Tańca podczas festiwalu Wszystkie Mazurki Świata. Zapragnęliśmy mieć coś takiego u siebie. Na Żywiecczyźnie działa mnóstwo zespołów pieśni i tańca, w których szkoli się wspaniała młodzież. Tańce mają jednak okazję pokazać tylko na scenie. Stworzyliśmy zatem sytuacje, w których mogą nabyte umiejętności wykorzystać. Chłopak z jednego zespołu może popisać się przed dziewczyną z innego zespołu. Zakochają się i założą rodzinę, ich dzieci będą chodzić na potańcówki i wszyscy będą kochali muzykę dudziarską… Kilka lat temu odbywały się już u nas podobne wydarzenia, na przykład impreza Z Górolskim Przytupym, która niestety, po bodaj trzech edycjach, się zakończyła.
Od maja 2017 do jesieni 2018 odbyło się dziesięć Potańcówek przy Dudach.
Wkrótce będzie jedenasta; wszystkie odbywają się w okolicach Jeleśni. Jak wspomniałem, zaczynaliśmy od Starej Karczmy (najstarszej karczmy w Polsce), później przenieśliśmy się do remizy w Sopotni Małej, a ostatnio gościmy w Gminnym Ośrodku Kultury w Koszarawie. W planach mamy potańcówkę objazdową, aby dotrzeć do najdalszych ostępów Żywiecczyzny.
Zajawkę potańcówki można było zobaczyć niedawno w Warszawie.
I drzazgi leciały z podłogi!
„Dudy zdjąć ze sceny”.
Występ na scenie to nie to samo co występ przed żywą publicznością, przed tancerzami. To zupełnie inna gra. Na scenie daje się występ, dostaje brawa i schodzi. A tu jest wymiana energetyczna. To zresztą świetny sprawdzian dla muzyków. Na scenie, czy się coś publiczności podoba, czy nie podoba, i tak zostanie wysłuchane, i tak będą brawa. A tutaj od razu widać, czy to, co robimy, działa, czy nie działa. Tańczą albo nie tańczą. Tańczą ciszej, tańczą głośniej, pokrzykują, pogwizdują, włączają się we wszystko. I tancerze mają fajnie, i muzycy mają fajnie.
A zwykli ludzie?
Na potańcówki przychodzą oczywiście także lokalni mieszkańcy i ludzie spoza naszego regionu. Mieliśmy gości z różnych części Polski, z Krakowa, ze Śląska, z Warszawy, z Białegostoku, z Władysławowa…
„Jesteś pasjonatem tanga, jeśli podróż na milongę trwa dłużej niż sama milonga…”.
Są w Polsce ludzie, którzy są pasjonatami tańców tradycyjnych, więc jeżdżą. A nawet wracają. Mamy zatem szczególną sytuację. Połowa sali to wykwalifikowani tancerze. Wywijają. Reszta tańczy, jak potrafi, często na sposób weselny. To jest w potańcówkach przy dudach najpiękniejsze: fuzja.
Choć nie są one tylko przy dudach.
Najstarsza forma kapeli w tym regionie (Beskid Żywiecki – przyp. red.) składała się z dud i skrzypiec. Natomiast na potańcówkach dudy wplatane są w różny kontekst muzyczny. Przyjeżdżają także kapele, które w składzie w ogóle dud nie mają, mają tubę na przykład. Wówczas dudy stawiamy obok sceny – i gra się wciąż przy dudach. A jeżeli tańczącym z jakiegoś powodu byłoby wszystko jedno, czy dudy grają, czy nie grają, tym bardziej powinniśmy im te dudy przemycać, aby się do ich dźwięku przyzwyczajali. Odkąd wystartowaliśmy z naszymi zabawami, pojawiło się już kilku młodych dudziarzy.
Kogo można na potańcówkach usłyszeć?
Od początku gramy my, czyli Skład Niearchaiczny, archaicznie grająca Kapela Ficka i Blachury, Kapela Dudy Skrzypce, Mała Ziemia Suska Stanisława Kubasiaka z Suchej Beskidzkiej, Kapela Warzonka, muzycy z zespołów Magurzanie i Żywczanie, Kapela Młodych z Koszarawy, Kapela Eśta, niedawno zawiązana Kapela Bałaś Się Dud. Z Beskidu Śląskiego dojeżdżał bardzo fajny skład od Moniki Wałach, pojawia się u nas orkiestra dęta Dejcie Spokój, grała Kapela Maliszów z Męciny Małej, występowali muzykanci ze Słowacji. Honorowy patronat nad imprezą sprawują bracia Byrtkowie (Edward i Władysław). Staramy się, aby zawsze byli obecni. Dopuszczamy też heligonistów, chociaż heligonki wyparły kiedyś dudy z Ziemi Żywieckiej (były głośniejsze, wielozadaniowe, lepiej strojące). Ale my nie jesteśmy pamiętliwi… Właściwie każdy, kto ma ochotę, może przyjechać i zagrać. Jeśli dobrze gra. I dobrze, żeby grał na dudach.
No więc jest sala w GOK-u w Koszarawie…
Przyjeżdżamy, przywozimy sprzęt, nagłośnienie, światło, czasem dekoracje. Do tej pory najskuteczniejszą metodą zwoływania ludzi było zaproszenie ich na Facebooku. Robimy wydarzenie, puszczamy je w świat. Nazajutrz mamy setkę chętnych, którzy już od kilku tygodni dopytywali się, kiedy będzie kolejna potańcówka. Drukujemy plakaty, pamiątkowe przypinki. Miłe panie z kuchni przygotowują smaczne jedzenie, jest bogracz, gulasz, ciasto… Alkohol na naszych imprezach jest dozwolony, aczkolwiek niezalecany.
Co w zamian „elementu baśniowego”?
No więc zaczynamy grać, ludzie zaczynają tańczyć. Czasami robimy przyspieszony kurs tańców góralskich dla tych, którzy nie mają o tym żadnego pojęcia. W większości są to poleczki, walczyki, obyrtki, no i nasz sztandarowy koń, który pojawia się w punkcie kulminacyjnym imprezy, najczęściej o północy. Wówczas wszyscy obecni dudziarze i skrzypkowie stają na scenie. Na sali ustawia się para za parą, a bywa ich mnóstwo. Zawsze znajdzie się główny ogier, który cały zaprzęg pociągnie za sobą. Trzeba tylko dopilnować, żeby każdy miał babę!
Koń?
W tym tańcu pary idą jak konie zaprzężone do wozu, rozdzielone dyszlem. Patrzą tylko przed siebie, jakby miały klapki na oczach, każdy widzi tylko tego, który jest przed nim. Prowadzący wywija korowodem jak woźnica. Wszystkie śpiewy także dotyczą tematyki okołokońskiej, najczęściej są to „Ja i mój koń…” oraz „Moja kochana, jadę do ciebie na moim koniu…”. Według podań konia na zabawach tańczono czasem dwie godziny lub nawet dłużej. Korowód wychodził z budynku drzwiami, obchodził go dookoła, wracał przez okno… W Koszarawie zabawa odbywa się na pierwszym piętrze, więc korowód wije się też schodami. Przy wyjściu z budynku trafić można czasami na inną kapelę… Ponieważ wiele osób, które do nas przyjeżdżają, robi to po raz pierwszy, pokazujemy najpierw, jak wyglądają kroki. Tradycyjnie każdy musiał coś zaśpiewać, zaobyrtać się (wziąć partnerkę w obroty), były zatem jakieś zasady tańczenia konia. Mamy pewien zbiór informacji, jak to dawniej wyglądało. Zachowujemy na pewno jego charakter. Nie towarzyszą mu basy i sekund, jest ciężko zagrany na dudach, rytm wybijany jest krokami tancerzy. Jest motoryka, jest (pardon) trans. Koń trwał długi czas, więc siłą rzeczy wpadano w trans. Kilka melodii powtarza się tu w kółko. Idzie się para za parą, w miarowym tempie, i to trwa, z ludzi się leje. To był w kulturze bardzo ważny taniec.
Na scenie stoi dwunastu dudziarzy i wszystko stroi?
Samo z siebie nie stroi, trzeba nastroić. Stało się to prostsze, odkąd w dudach stosuje się lepsze stroiki. Zależy też, jaki dudziarz przyjedzie i na jakich dudach gra. Dzisiaj w dudach w skali F robimy dźwięk h, czyli jak w piszczale wielkopostnej. Na starych nagraniach słychać, że dudy tak właśnie grały, z podniesioną kwartą. Na Żywiecczyźnie jest jednak dużo instrumentów Feliksa Jankowskiego, robiącego dudy z dźwiękiem b, lepiej nadającym się do zespołów pieśni i tańca, które grały trochę inny repertuar. A my lubimy tak właśnie bardziej pobrudzić. Na dudach grają teraz pasjonaci, i to grają często – nie jest to już granie raz na jakiś czas, gdzieś na scenie przez pięć minut. Rynek dudziarski się poprawił, kapele ćwiczą i grywają często, na potańcówce grają przez pół nocy. Do tego trzeba mieć kondycję i wiedzieć, jak to zrobić.
Dmuchać co sił.
Kiedyś dudy były głośniejsze. Konkretne stroiki, duże przeloty, nie jakieś tam delikatne stroiczki z plastiku. Jeśli się spojrzy na budowę starych dud, jest tam centymetr średnicy w huku. Feliks Jankowski zaczął robić ósemki. Miały być lżejsze do grania, przez co były cichsze, ale na potrzeby sceny wystarczające, bo i tak podchodzisz do mikrofonu. Dziś dmuchniesz raz i możesz grać parę minut na jednym nadmuchanym worku (przesadzam). Jest leciutko, przyjemnie się na tym gra, ale dudy są ciche. Ludzie mieli kiedyś lepsze płuca. Lepsze powietrze było, lepsze płuca mieli, lepszy tytoń palili. Wszystko było lepsze. Chcemy, aby te czasy wróciły.
Czy Cech Dudziarzy Żywieckich wyda płytę z muzyką do potańcówek?
Jeśli ktoś chce poskakać, to zdecydowanie lepiej jest nas zaprosić niż tańczyć do odtwarzacza.
Jak się mają tańce beskidzkie do podhalańskich?
Moim zdaniem muzyka podhalańska jest trudniejsza do tańczenia niż muzyka beskidzka. Tańce podhalańskie trzeba umieć. U nas wystarczy zatańczyć poleczkę i walczyka – i w zasadzie każdy to potrafi. A do takiego na przykład krzesanego trzeba szpeca. Oczywiście kapele podhalańskie też mogą zagrać poleczki i walczyki, ale do takiej mocno podhalańskiej muzyki jednak tańczyć trzeba umieć. No chyba że mówimy o naszych hajdukach, gdzie dociągnąć kondycyjnie do końca jest w stanie jeden na stu. Hajduki są zresztą podchwytliwe. Każdy mężczyzna chce się popisać przed swoją kobietą, a nagle się okazuje, że po pierwszych czterech taktach puszczają mu mięśnie nóg i nie da rady zrobić kolejnego przysiadu. Nie mówiąc już o wyskoku z tego przysiadu.
Słychać trzask kolan.
I jęk tancerza. I widać ogólne zmęczenie organizmu. Nie mówię już nawet o przeskakiwaniu przez kierpiec czy inny obów…
Czy kapela złożona z dudziarza i skrzypka mogła kiedyś grać na imprezie przez kilka dni?
Tak. Muzycy musieli mieć jednak żelazną kondycję, szczególnie że dawniej dudy nie były takie delikatne jak te robione dzisiaj. Dziś mamy szczelne skóry, lekkie stroiki z włókien węglowych, a tam był konkretny sprzęt, stroiki z czarnego bzu. Grały wprawdzie pięknie, ale czasem trzeba je było dwa dni wcześniej zacząć stroić. A i tak po pół godzinie grania się rozstrajały. Ludzie byli chyba wtedy bardzo wyrozumiali. Dudy musiały być też oczywiście głośne, aby taka kapela złożona z dudziarza i skrzypka całą, dajmy na to, karczmę biesiadników przekrzyczała, jak pisano. Dzisiaj jest tak, że ludzie siedzą, wychodzi kapela i gra. A kiedyś to kapela siedziała. To do kapeli się przychodziło, trzeba jej było zapłacić i zaśpiewać swoją melodię, a kapela tę melodię odgrywała. Dla kapeli było to o tyle trudne, że dzisiaj, choć melodii jest ogromny zasób (w zbiorze Józefa Miksia znajduje się około tysiąca czterystu utworów z Ziemi Żywieckiej), ludzie uczą się tych, które już kiedyś powstały. Ale przecież ktoś kiedyś gdzieś te melodie „powstawał”. Wymyślali ludzie swoje śpiewki, na swoją nutę. Trzeba było tę nutę od razu załapać i od razu odegrać. Pół biedy, jeśli ktoś zaśpiewał czysto i w tonacji. Ale jak przyszedł chłop z sąsiedniej wsi ze swoją melodią, zaśpiewaną trzy tony niżej, trzeba ją było mimo wszystko od razu złapać i od razu odegrać. No bo co to za kapela, która nie potrafi odegrać? Mam też taką teorię, skąd wzięła się w Beskidach heterofonia wariacyjna. Improwizując na zadany temat, można było tak tę melodię zagmatwać, żeby śpiewak był zadowolony i kapela uszła z życiem. Oczywiście być może wzięło się to z wolnej góralskiej duszy, swobody górali beskidzkich i ogólnie wiatru halnego, który w góralskich duszach hula i sprawia, że potrzebują tę swoją wolność z aerofonu wydmuchać… Ale mogło być też w sumie i tak.
Jak służy muzyka dudowa do tańca?
Muzyka dudowa jest trudna do tańca. Zwłaszcza jeżeli tancerze przyzwyczaili się do tego, że ktoś im wybija rytm, wybija im bas, sekund i mają całą strukturę podaną na tacy. W muzyce granej na dudach – i mówię tutaj o składzie bez sekcji rytmicznej (bas, sekund) – trzeba sobie ten rytm czy puls samemu „wysłyszeć”. I to jest fajne, bo nie jest sztywne, nie jest poszatkowane. Muzyka płynie, fraza może się troszeczkę wydłużać, skracać, melodia może się kołysać. Zwykle tupie się miarowo, ale jak się posłucha na przykład Kapeli Byrtków, to czasami nie wiadomo, gdzie tupnąć, żeby było dobrze. Jeżeli mają ochotę troszeczkę dłużej zagrać jakiś fragment, to go sobie grają i nie mają z tym żadnego problemu. Fajnie się tańczy do dud. Do dud i skrzypiec wprawdzie nigdy nie tańczyłem, ale tupałem. Jest w tym coś hipnotyzującego. W sumie ja bym chyba nie mógł do tego tańczyć, ja bym stanął, patrzył, słuchał. Ale ja mam skrzywione patrzenie na dudy. Swoją drogą zupełnie inaczej gra się na instrumencie dętym niż na przykład na skrzypcach, gdzie wszystko jest „na zewnątrz”. A tutaj wychodzi z ciebie oddech, cały czas dmuchasz, zrastasz się z instrumentem. To muzyka płynąca z wnętrza, jest wiele rzeczy, które możesz zrobić samym oddechem. Jeśli to jest rzeczywiście dobrze zagrane, a jeszcze jak się nad tym wszystkim uniesie śpiew, i jest ten improwizowany temat podbity cały czas buczącym hukiem (burdonem), to można odlecieć.
Dokąd?
Ludzie tańcząc do dud, jeszcze do końca nie wiedzą, co się z nimi dzieje. Coś się w nich budzi. Jakaś pamięć pokoleń. Coś w duszy gra inaczej. Chociaż ludzie nie żyją tu jak przed trzystu laty, to gdzieś tam te dudy funkcjonowały. I gdzieś to ludziom w duszy zostało.
Tekst: Agata Mierzejewska-Ficek
Zdjęcia: Piotr Baczewski / Danuta Naugolnyk
Filmy: Piotr Baczewski