Krzysztof Polowczyk
Domachowo (Wielkopolska)
Danuta Naugolnyk | 2020
Krzysztof Polowczyk | Tabor Wielkopolski w Starej Krobi | 2019 | fot. Piotr Baczewski
Zawodowo nie jestem dudziarzem. Zawodowo jestem instruktorem do spraw organizacji imprez i folkloru. W obowiązkach mam przede wszystkim działanie na rzecz rozwoju i promocji regionu biskupiańskiego. A granie to dodatek – czasami trzeba gdzieś z dudami stanąć i zagrać. Poza tym jestem kierownikiem zespołu.
Za młodu nie interesowałem się specjalnie muzyką tradycyjną. Starsi ludzie grali na dudach, w kościele miałem z tym styczność, ale dosyć ograniczoną. Babcia sobie w domu śpiewała, tata też czasem śpiewał. Nie wiedziałem ani co to jest, ani skąd to się wzięło. Zainteresowałem się dudami od zupełnie innej strony – przez muzykę metalową. W jednym, drugim zespole słyszałem dudy szkockie i tak sobie myślałem, że chciałbym grać na dudach.
I nagle ni stąd, ni zowąd, gdy byłem w ostatniej klasie podstawówki, przyszła propozycja od pana Piotra Kubiaka, który szukał młodzieży do nauki gry na dudach. To się skusiłem, ale oczywiście dla mnie zabrakło instrumentu i musiałem się uczyć grać na skrzypcach.
Na początku to nie do końca było to, czego szukałem. Uczyliśmy się wspólnie tych melodii, ale nie miało to życia, wszystko brzmiało trochę jak z katarynki.
Potem tak się złożyło, że w zespole biskupiańskim nieszczęśliwie zmarł skrzypek. Przyjechał po mnie pan Stanisław Kubiak (dudziarz, brat Piotra Kubiaka – przyp. red.), żebym uczył się od niego melodii biskupiańskich. Po dwóch lekcjach miałem około siedemdziesięciu melodii nagranych. Działo się to jakoś w maju, a w czerwcu jechaliśmy już na pierwszy występ. Specjalnie cały repertuar był ustalony tak, żebym ja był to w stanie zagrać. Zespół miał śpiewać trzy piosenki, które ja też znałem. No ale jak to Biskupianie… Zupełnie co innego im przyszło do głowy. Wychodzimy na scenę – totalna improwizacja. I wtedy mnie to porwało, kiedy musiałem na szybko coś wykombinować. Kiedy zobaczyłem, jaki to jest żywioł.
Na dudach zacząłem grać, gdy pan Stanisław Kubiak, mając swoje lata, po prostu zrezygnował z grania. Skrzypków też mieliśmy wyuczonych, a dudziarzy brakowało. Nauka gry na dudach nie była dla mnie zbyt trudna, bo przez prawie dziesięć lat grałem z dudziarzami, wiedziałem, na czym to polega. Mimo wszystko na pewno jest mi łatwiej grać na skrzypcach, bo gram dłużej. Przy skrzypcach nawet nie myślę, co robię – samo się gra. A przy dudach cały czas się doszkalam.
Kiedy się gra do tańca, siedząc na stole, to się nie czuje tej presji, że się jest w centrum uwagi. Samo wydarzenie żyje swoim życiem. Ja sobie gram, nie myślę o tym. Patrzę sobie na nogi tancerzy, byleby mnie nie mylili. Wiwata to wszyscy zatańczą. Kiedy tylko coś chociażby trochę zalatuje ludową nutą, to od razu wszyscy idą wiwata tańczyć! Z oberkiem jest gorzej, ale z wiwatem nie ma problemu. Kiedy chłopaki sobie popiją, to zaczynają śpiewać biskupiańskie piosenki. Często się człowiek zaskoczy, co potrafią zaśpiewać, może nawet sami siebie zaskoczą.
Kiedy jest zabawa wiejska czy dożynki, to jest też muzyka disco polo. Ale co ciekawe, do tego disco polo młodzież często tańczy wiwata. Nawet te zespoły miejscowe, od których czasami aż uszy pękają, kiedy się ich słucha, czasem jakąś biskupiańską piosenkę na disco polo przerobią i grają, żeby się dopasować.
To tutaj jest we krwi. Gdyby nie to, zespół może by do teraz nie dotrwał. Mnie się wydaje, że kiedy wy słyszycie słowo „zespół”, to wyobrażacie sobie, że to jest coś sztucznego, jakiś trochę PRL-owski twór. Ale u nas nie do końca tak jest. To po prostu grupa miłośników tej muzyki, która chce gdzieś to przeżyć. To świetni ludzie, którzy byli w tym wychowani, którzy od zawsze wychodzili na scenę i robili sobie zabawę. Na tyle, że kiedyś mieli autentyczne produkty na scenie podczas występu, że polewali i pili. To było czysto spontaniczne, na luzie. Dlatego mnie to chwyciło.
Nie mamy podziału na grupy wiekowe. Występujemy po prostu razem. Nie mamy też żadnych choreografów, tylko starsi członkowie pokazują, jak to się kiedyś tańczyło.
Nawet specjalnych programów nie piszemy, kiedy trzeba robić występ. Wiadomo, że jest pewien układ tańców, tego się trzymamy. Ale jakie piosenki będą śpiewane, tego nie ustalamy. Co wyjdzie na scenie, to wyjdzie. Po prostu idziemy na żywioł i tyle.
Przed pandemią bardzo dużo jeździliśmy. Kiedy od maja zaczynaliśmy, to nie było żadnego weekendu bez występu i tak do końca września. Czasami lokalnie, czasami gdzieś dalej, czasami jakaś zagranica. Bardzo różnie.
To jest fajne, że się tyle świata zwiedziło. Nawet ja to doceniam, choć całe życie nie lubiłem się z domu ruszać, zawsze byłem typem domownika. Zamknąć się w pokoju przy książce czy przy komputerze – to jest mój odpoczynek. Sam się sobie dziwię.
2020 był trudnym rokiem, bo po lockdownie ciężko było zrobić próby. Ale pierwsze spotkanie po dłuższej przerwie skończyło się potańcówką – tak się wszyscy stęsknili. Także jakoś żyjemy. Powoli coś kombinujemy.
Kiedy zaczynałem swoją przygodę z muzyką tradycyjną, a to już ze dwadzieścia lat minęło, zainteresowania nie było w ogóle. Młodzież postrzegała to jako obciach. „Tam z dziadkami jeździsz. Nienormalny jesteś” – mówili.
Na występach tańczyli tylko członkowie zespołu. Publiczność tańczyła, jeśli trochę na siłę była wyciągnięta. Zmiany nastąpiły dopiero po tym, kiedy zespół się odmłodził. Zaczęło się to od świętej pamięci pana Piotra Kubiaka, który sobie przyjął za punkt honoru, żeby po prostu kapelę odmłodzić.
A potem to już były nasze działania. Do zespołu dołączyły młode osoby, które zaczęły poznawać Biskupiznę od nowa. Zaczęliśmy też szukać nowych metod dojścia do ludzi, w ogóle wychodzić do ludzi, bo wcześniej zespół był trochę zamknięty sam na siebie, trochę skostniały. Zmieniliśmy to. Kiedy już istniał zespół młodzieżowy, starsze osoby zaczęły tam jeździć i uczyć. Zaczęliśmy robić otwarte imprezy, takie jak podkoziołek czy katarzynki. Na początku trzeba było robić pisemne zaproszenia, żeby ktoś poczuł się trochę zobligowany do przyjścia. Ale teraz na takich imprezach to mamy wręcz za mało miejsca!
Początkowo młodzież, która przychodziła do zespołu, była przeważnie z rodzin z tradycjami, więc na pewno niektórzy byli w domu namawiani. Ale teraz tak się to rozkręciło, że mamy ludzi całkowicie spoza Biskupizny: chłopaka z Leszna, ludzi z Gostynia, z całej okolicy.
Na mnie patrzą czasem jak na heretyka, że przyjmuję nie-Biskupian do zespołu biskupiańskiego.
Do zespołu zawsze jest bardzo niski próg wejścia. Osoba z zewnątrz zgłasza się do nas, przychodzi na próby… i jest. Niekoniecznie musi coś umieć. Powiem na przykładzie Adriana (Maćkowiaka – przyp. red.). Kiedy do nas dołączył, nie umiał tańczyć. Grać to w ogóle! Powiedziałem mu: „Może byś na dudach chciał się nauczyć?”. Przyjeżdżał na te próby, trochę coś mu pokazywaliśmy na boku. W końcu tak się nauczył, że w tej chwili jest zarówno najlepszym tancerzem w zespole, jak i dudziarzem.
Młodzież również ściąga do zespołu kolegów i koleżanki. Miłości się tworzą, czasami bywa burzliwie.
U nas przez cały rok dzieje się coś związanego z tradycją. Zaczyna się podkoziołkiem, potem jest Wielkanoc, do kościoła się idzie w strojach, Boże Ciało, jedne i drugie dożynki, odpusty wszystkie przy kościołach, katarzynki na jesień. Cały czas się kręci. Każdy to lubi i żyje tym na co dzień.
Jest też spore grono osób, które się ubierają po biskupiańsku. Jeszcze ciągle się mówi, że się ubiera po biskupiańsku i po miejsku. My to nazywamy strojem, bo ta nazwa przyszła z zewnątrz, ale to było cały czas. Każdy w domu miał strój, czy należał do zespołu, czy nie.
jest też element kultury, że każda Biskupianka i każdy Biskupianin dba o to, co ma na sobie, i musi pokazać się z jak najlepszej strony. To było zawsze bardzo ważne na Biskupiźnie. Stąd pewnie taka różnorodność strojów biskupiańskich.
Poprzedni burmistrz ubierał się w strój na większe imprezy, obecny też. Miejscowi widzą, że interesują się tym ludzie z dalszych stron, i zaczynają to doceniać. Choć to nie tak, że nie doceniali tego wcześniej. Z Biskupizną siebie identyfikował każdy, większość była w jakiś sposób dumna z tego, że jest stąd. Nie do końca się to wiązało z tradycją czy folklorem. Za moich młodszych lat Biskupizna była znana głównie z tego, że na dyskotekach byli tacy, co się dobrze biją. A teraz to już jest mocniej związane z tą tradycją, bo sporo się dzieje w tym zakresie.
Historia z Taborem zaczęła się od współpracy z Antkiem Beksiakiem. Antek robił film z tematem Biskupizny, skontaktował się z Piotrem Kubiakiem, a potem nas skontaktował ze sobą i to był nasz pierwszy projekt. Antek wspomniał też o Taborach, że fajnie by było zrobić taki Tabor na Biskupiźnie. Powiedziałem, że super, czemu nie! Poczytałem sobie w internecie, o co chodzi, idea mi się spodobała.
Trudno było to na początku sprzedać. Fakt, że to się w ogóle odbyło, przewrócił do góry nogami całe myślenie na temat Biskupizny – nie tylko w naszych głowach, ale i u was. Na początku w ogóle nie wiedzieliśmy, jak się do tego zabrać. Prawie wszystko organizował Grzesiek Ajdacki i Dom Tańca. My braliśmy w tym udział bardziej jako prowadzący, ale też sami uczyliśmy się, jak to ma wyglądać. Z roku na rok włączaliśmy w to coraz więcej miejscowych osób, aż w końcu doszło do tego, że zostaliśmy głównym organizatorem.
Na początku każdy miał jakieś obawy w stosunku do Taboru, głównie starsi ludzie. Ale teraz to się sami o to dopytują. Bo kiedyś ludzie się spotykali, śpiewali, teraz tego jest mniej. A Tabor i spotkania w zespole są okazją do podzielenia się wiedzą z młodzieżą. Młodzież też chętnie przychodzi na imprezy. Teraz już nawet tańczą przy dudach, podobno zaczyna się wszystkim podobać ta muzyka. Jest fajnie.
Tekst: Danuta Naugolnyk
Filmy | zdjęcia: Piotr Baczewski