Dudziarze z Kościana. Teraźniejszość wspominająca przeszłość.

 

Kościan (Wielkopolska)

Katarzyna Nowicka | 2019

Podróże pociągiem zawsze skłaniają do przemyśleń. Droga do mojego miejsca docelowego, usłana nostalgicznymi pejzażami nizin wielkopolskich, przerywana jest rytmicznym stukaniem kropli deszczu o szybę. Stacja Kościan. Kapela Sokoły.

Ugoszczona kawą w kubku z emblematem 50. Wielkopolskiego Turnieju Dudziarzy, zasiadam przed młodymi muzykami tradycyjnymi i zaczynam od pytania, które od ładnych kilku lat nurtuje również moje myśli.

Czym jest dla Was tradycja?

Cisza. Oczy moich rozmówców plączą się po sali, szukając jakichś podpowiedzi. Po chwili odzywają się pojedyncze głosy: „to coś, co robimy tak samo od dłuższego czasu”, „czymś co zanika, a my próbujemy to nadal podtrzymać”, „co kiedyś zrobili nasi przodkowie, a teraz my to kontynuujemy”. Na koniec do dyskusji włącza się jeszcze jeden młody adept sztuki dudziarskiej: „To jest niby takie proste pytanie, a tak trudno znaleźć na nie odpowiedź”.

U większości z nich regionalne tradycje były przekazywane w rodzinie. Tu babcia była śpiewaczką w Kościanie, a tu tata grywał na dudach podczas okolicznych dożynek. Od pięćdziesięciu lat tutaj, w Kościanie, odbywa się Wielkopolski Turniej Dudziarzy i ta muzyka nie jest im przez to obca. To tu zjeżdżają się dudziarze z całej Wielkopolski, a kolejne pokolenia uczą się grać, śpiewać i tańczyć, a przede wszystkim bawić przy tej muzyce.

Jaka jest więc muzyka kościańska? Przede wszystkim to inny strój i tonacja. Im bliżej Poznania, tym bliżej do tonacji B-dur, a im bliżej Biskupizny, tym strój wyższy (H-dur). Im dalej będziemy przesuwać się po mikroregionach Wielkopolski, tym strój instrumentów będzie podwyższony. Da się to usłyszeć chociażby podczas Wielkopolskiego Turnieju Dudziarzy, kiedy kapele mają zagrać wspólny utwór, a instrumenty stroją zupełnie inaczej.

Właśnie, instrumenty. Skład kapeli okolic Kościana jest prosty: dudy i podwiązane skrzypce. Skrzypce podwiązywane są po to, aby dźwięk został podwyższony i żeby można było grać w tej samej tonacji, w której stroją dudy. Skład kapeli nie może być inny. Tak odpowiadają wszyscy, od małych po dużych, jednomyślnie. Kilka skrzypaczek oraz dudziarka i dudziarz, a także ich mistrzowie. Ci starsi są w kapeli od początków jej istnienia, a więc od roku 2000. Ci młodsi są członkami kapeli od kilku lat. Niektórzy są tutaj zaledwie rok. Są też dziewczyny nowe. Jedna z nich podczas ostatniego turnieju została zaprzysiężona na dudziarkę. Także nie ma już wyboru, będzie musiała grać. Skąd jednak pomysł u młodych ludzi, aby grać muzykę tradycyjną?

Niektórzy z nich nie dostali się do szkół muzycznych. Niektórzy przyszli z nastawieniem, że w kapeli nauczą się grać na gitarze, ale skrzypce też okazały się „spoko”. Niektórzy zobaczyli plakat o warsztatach dudziarskich i postanowili spróbować swoich sił. Inni chodzili i podglądali, jak ich młodsza siostra grała na instrumentach, a oni na zajęciach tylko siedzieli, podpatrując, co robią pozostali. Pewnego dnia powiedziano im: „No, dalej, brać instrumenty i heja!”. Zostały obydwie dziewczyny, a siostry już nie ma. Niektórych przyprowadziła mama, a niektórych babcia, a w pozostałych przypadkach…

Pani Ola (Aleksandra Jakubowska). To zestawienie słów słyszę niemalże w każdej możliwej odpowiedzi. To ona jest tutaj od początku. To ona odpowiada za nowe twarze w kapeli. To ona zajmuje się sprawami organizacyjnymi. Jak mówi Pan Krzysztof, główny skrzypek kościańskiej kapeli, a zarazem mistrz tradycji dla wszystkich się tu uczących: „Są takie osoby jak pani Ola, która jest takim dilerem członków naszej kapeli. Pani Ola wyławia przyszłych członków, którzy najpierw przychodzą na jej kółko teatralne, a potem przez naturalną selekcję trafiają do nas”. Pani Ola jest aniołem stróżem kościańskiej muzyki tradycyjnej, a także samej kapeli. „Ale kiedyś trzeba skończyć” – mówi. „Ja już na emeryturę muszę odejść”. Jednak nikt jej nie chce puścić. Dyrektor na myśl o emeryturze pani Oli odpowiada zawsze, że tydzień wolnego dostanie i przyjdzie tu z powrotem. „Ja się boję tego zostawić, bo nie ma jeszcze tu nikogo takiego młodego, kto by to przejął. Nie mogę zamknąć tych drzwi i tego rozdziału, ponieważ kapela automatycznie by się rozpadła. Bo w tych czasach trzeba zabiegać o wszystko: o pieniądze, każdy guzik, każdą wstążkę czy każde buty…”.

Co czuje nauczyciel, kiedy słyszy swoich wychowanków grających muzykę tradycyjną? „Że praca nie poszła na marne. Że poświęcenie czasu jest obopólną korzyścią dla stron. To samo odczuwa na scenie sam instruktor. Jeśli ktoś dobrze zagra i cieszy się z własnego występu, to tak samo myśli nauczyciel. To oddziaływanie emocjonalne jest wspólne”. Ale instruktor jest także „bardzo, ale to bardzo zestresowany. Jest bardziej zdenerwowany niż oni na tej scenie. Ja siedziałam ostatnio, jak oni tę współczesną grali, to normalnie czułam, jak mi pot leci. Ale na koniec jest satysfakcja i duma z tego, że pięknie wyszło”.

Jakie cechy muszą wyróżniać dobrego muzyka ludowego? „Chęci, wytrwałość, a także odporność na to, jak dudy zaczną piszczeć” – żartuje młody dudziarz. „Przede wszystkim trzeba być otwartym i cierpliwym” – opowiada Krzysztof. „Jeśli chodzi o dudziarza, to musi być też silny, bo na początku instrument daje się we znaki. Musi mieć także słuch i poczucie rytmu, nie może się też zamykać na konkretny repertuar. Zawsze musi być otwarty na nowości i poszerzać swoje muzyczne granice”.

Folklor jest bowiem dla nich tradycją żywą. Nie boją się eksperymentować i otwierać na rzeczy nowe. Z szacunkiem czerpią z przeszłości, próbując utożsamić ją z wymagającą teraźniejszością. „Trzymamy się tego, co było w przeszłości” – mówi Krzysztof. „Czasy się jednak pozmieniały i niektórych czynności nie można już odtworzyć. Jeśli chodzi o muzykę, to ona dawniej też inaczej brzmiała, bo o ile linia melodyczna jest zachowana, to dźwięki kiedyś były bardziej wypukiwane, a teraz są już ozdobniki. Melodia jest ta sama, ale różnice są”. Jak mówi pani Ola: „Trzeba oczywiście patrzeć na to, co nasze w regionie, na to, co najbardziej rodzime, ale trzeba też myśleć trochę nowocześnie. I jakoś to zmienić, bo jak będzie tylko kapela, to może się okazać, że zostaną tylko starsi i znowu to zaniknie. Trzeba jednak znać granice. Na takich konkursach jak ten w Kazimierzu Dolnym trzeba myśleć o braku koloru na paznokciach, braku biżuterii, ponieważ takich rzeczy przy etnografach robić nie wolno. Na takich luźniejszych występach można sobie pozwolić i pokombinować więcej. Na naszych lokalnych konkursach też tylko tradycyjnie się gra. Ale żeby pokazać i wyjść poza własny region, trzeba zrobić coś nowego. Z jednej strony to łamanie dotychczasowych schematów, ale z drugiej, jak ktoś zobaczy te nasze instrumenty w nowej odsłonie, to może trochę poszpera i zainteresuje się, jak to dawniej wyglądało i jak to normalnie brzmi na co dzień. Dużo osób nawet nie wie, że takie tradycyjne granie istnieje”.

Co zatem stanowi o esencji nowości w graniu kapeli Sokoły? W tym roku odważyli się postawić krok dalej i sięgnąć po brzmienia pop-rockowe. Tradycyjna muzyka wielkopolska została więc zjednana z aranżacją jej na brzmienie współczesne. Podczas ostatniej edycji Wielkopolskiego Turnieju Dudziarzy kapela próbowała swoich sił w połączeniu repertuaru muzyki tradycyjnej z zespołem pop-rock. „Przygotowaliśmy dziesięć takich utworów, mieliśmy do tego regularne próby przygotowujące nas do występu. To były nasze utwory, które gramy tu na co dzień, tylko w aranżacji współczesnej. Było to przeplatane wstawkami z wesela kościańskiego we współpracy z Teatrem 112” – opowiada Krzysztof. Występowanie podczas Wielkopolskiego Turnieju Dudziarzy zawsze jest dla kapeli czymś wyjątkowym. To podczas tego wydarzenia instrumentaliści często mają swoje debiuty. „Ja w niedzielę byłem pierwszy raz na Wielkopolskim Turnieju Dudziarzy. I to było coś fajnego” – opowiada najmłodszy dudziarz kapeli.
W Wielkopolsce kapel zazwyczaj nie przybywa, ale aktualnie podczas Turnieju można wystąpić w trzech kategoriach. Są to: kapela, stary – młody (czyli mistrz przedstawia swojego ucznia i występują razem) oraz stosunkowo nowa kategoria: program dowolny. To właśnie ona umożliwiła występowanie innym kapelom z Wielkopolski, chociażby tym z regionu Kozła. „Każda kapela może przygotować coś od siebie i są to dowolne zmiany. Zawsze starają się przygotować coś nowego. Jeśli nie mają pomysłu na coś w nowej aranżacji, po prostu występują całą kapelą, bo to też już coś dowolnego i nie stanowi składu tradycyjnego. Jeżeli ktoś ma pomysł, jak zagrać te nasze melodie, to musi trzymać się regulaminu. Wymóg jest taki, że co najmniej jeden utwór musi pochodzić z lokalnego repertuaru, co oczywiście stanowi wymysł pani Oli. Jeśli jednak nie mają pomysłu, jak inaczej zagrać te nasze melodie, to kombinują i łączą różne instrumenty. Kiedyś mieliśmy tu połączenie kozła białego, klarnetu i harfy, a w tym roku dziewczyna z Sokołów, grająca również na fagocie, zagrała w duecie z dudami. Jak widać, różne kombinacje są dopuszczalne” – opowiada Krzysztof.

Oprócz kilkudziesięciu mniejszych i większych koncertów oraz przeglądów w regionie i poza nim niemalże co roku obowiązują kapelę Sokoły dwa bardzo ważne wydarzenia: Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym oraz ich własne, wspomniane już wcześniej kościańskie wydarzenie: Wielkopolski Turniej Dudziarzy. Większość z członków kapeli jest laureatem wielu nagród i wyróżnień (indywidualnych bądź też dla całej kapeli). Oprócz tego, że grają, także śpiewają. „Dziewczyny mają bardzo piękne głosy. Sprawdzałam je. Stałam w kościele i podsłuchiwałam: piękne, silne i wysokie głosy! Bo to są te wyjątki, które nie przyszły tu z kółka teatralnego, i po prostu nie wiedziałam” – opowiada pani Ola.

Śpiewają, ale nie od zawsze, ponieważ nie mogli się przełamać. Zaczęli dopiero po kilku latach. Wcześniej zdarzało się tylko, że śpiewali kolędy podczas pasterki. W trakcie obchodów piętnastolecia istnienia kapeli zaśpiewali tak, że pani Ola nie wierzyła w to, co usłyszała. Ale teraz śpiewają już wszyscy. Na tyle głośno, żeby dudy nie były głośniejsze od nich. Tu, w Kościanie, śpiewają jednym głosem. Jak śmieje się pani Ola: „Dziewczyny chodzą na emisję głosu, więc może będą i z nich poznańskie słowiki! Ale na razie nie ma słowików, za to są sokoły!”.

Pytam więc: dlaczego Sokoły? Ponieważ kiedyś na kościański dom kultury mówiono „Sokolica”. W powojennych czasach wszyscy tak nazywali to miejsce i wszyscy chodzili do „Sokolicy”. To było centrum miasta. „Jak powstała nazwa zespołu, to jechaliśmy akurat do Rosji i dyrektor powiedział, że trzeba jakąś nazwę wymyślić, to mówię: Niech będą sokoły. Ale nazwa ta została wymyślona dosyć późno, ponieważ tak po około ośmiu latach istnienia kapeli. Podczas przygotowań do wyjazdu wypełniałam kartę z informacją o zespole, gdzie trzeba było wpisać między innymi nazwę kapeli. Trzeba to było też przetłumaczyć i poprawnie napisać po rosyjsku, no i wyszły Sokoły. Chociaż ta nazwa to w ogóle mi nie leży i się nie podoba. Nawet nie ma to żadnego związku z herbem miasta… Trzeba zatem zmienić herb” – dywaguje pani Ola.

Obecnie w kapeli jest siedemnaście osób. Większość z nich trafiła tutaj zarządzeniem pani Oli z kółka teatralnego. Rekordowym naborem był rok, kiedy z sześciu dziewczyn skierowanych przez panią Olę do kapeli pięć zostało i grają do dzisiaj. Do Kościana przyjeżdżają sporadycznie, ale wciąż posiadają stroje, co znaczy, iż wciąż są członkami kapeli. Grają i śpiewają przy potańcówkach, ale dlaczego nie tańczą? „Próbowaliśmy już dwukrotnie założyć tutaj nasz zespół, jak było to kiedyś. Niestety, nie wyszło. Nie ma chętnych, nie ma zamiłowania do folkloru, wolą balet, hip-hop” – opowiada pani Ola. Cokolwiek, tylko nie taniec ludowy. Krzysztof podpowiada: „Ja mam pomysł. Niech pani z kółka teatralnego bierze do zespołu tanecznego!”. Pani Ola stwierdza: „Ja właśnie w tym roku tak pomyślałam i dlatego trzy grupy zorganizowałam!”.

Czym zatem jest dla nich to wspólne muzykowanie? Pasją, rutyną, a może pracą? Dla jednych to spełnianie cotygodniowego obowiązku, dla innych nauka gry na instrumencie, jednak dla większości radość ze wspólnego grania oraz przeżywania i doświadczania muzyki tradycyjnej. Zdarza się, że siadają i grają dla własnej przyjemności, ponieważ chociażby przed takim weselem rozegrać się trzeba. Czasami po zajęciach zostają dłużej, rzucają jakieś hasło i bawią się tą muzyką. Ale, jak opowiada Krzysztof, od samego początku to nie była pasja. „Dopiero po latach pojawiło się zafascynowanie. Jeśli nagle miałbym przestać grać, to czułbym, że czegoś mi brakuje”. Dla pani Oli jest to pasja. Kiedyś tańczyła w zespole, a teraz tu pracuje. „Podchodzę do tego z zamiłowaniem i chęcią. To pewien rodzaj kontynuowania tego, co było u mnie w rodzinie. A teraz trzeba działać dalej i szukać tych, którzy by to pokochali i przekazali kolejnym pokoleniom. Tych, którzy by pokochali muzykę tradycyjną”.

Teraźniejszość jest tutaj trochę inna od tego, co z muzyką tradycyjną działo się tu w przeszłości, bowiem czasy powojenne to okres, kiedy ta muzyka zanikła. „Na chwilę zaczęła odbudowywać się w latach pięćdziesiątych, ale zabrakło tych łączników. Dudy zanikły, ponieważ nikt przez trzydzieści lat na nich nie grał, a pokolenie, które grało, odeszło. Kolejne się nie nauczyło, ponieważ nie zostało im to przekazane. Były tu i u nas, w Kościanie, śpiewaczki, co tak pięknie śpiewały. Były i zespoły taneczne, a także muzycy ludowi. Ale ta generacja odeszła i nie zostawiła po sobie potomnych. Lata sześćdziesiąte do roku 2000 – przerwa” – opowiada pani Ola.

Kiedyś dud było mało. Trudno się na nich grało, dlatego rzadko kto sięgał po ten instrument. Dudy stanowiły rarytas. Ambicją stawało się więc okiełznanie tego instrumentu – utrzymanie równego dźwięku i opanowanie siedmiu dźwięków w gamie. Jeśli ktoś już grał na dudach, to musiał to robić naprawdę dobrze.

Jacy byli zatem dudziarze? „Dudziarz im więcej pije, tym lepiej gra. Stare kapele dudziarskie zaczynały grać, jak taki sztabowy był już wzięty” – opowiadała pani Janina Wesołek, opiekunka dawnego regionalnego zespołu tanecznego. „Tego nie mamy co chować. Oni tego nie ukrywali przed młodzieżą. Piło się z winkla, ale mieli chłopaki umiar. I nigdy jak na scenę wchodzili, to się nie zataczali. To był ich sposób na odstresowanie”.

Co pchało ich w folklor? Co stanowiło motywację dla ludzi grających w kapeli ludowej muzykę tradycyjną? Czy ktoś przekazywał im te tradycje w domach? Większość ze starszego pokolenia muzykantów opowiadało, że zaimponowało im to, że widzieli, jak koledzy całą Polskę zwiedzali, jeżdżąc z kapelą. Dlatego też zaczynali próbować grać czy to na dudach, czy skrzypcach. Często nie robili tego z zamiłowania, ale z zazdrości, że koledzy wyjeżdżali, a oni też kawałek świata chcieli zobaczyć. Można było więc po Polsce pojeździć w czasach, w których dzieci rolnika mogły wyjść jedynie na okoliczne pole i do szkoły. Zdarzało się, że pojechali i za granicę. „W Rosji jak byliśmy, to dudy pod pachą nosiliśmy, a w futerale towar. I tak salami i kiełbasę w futerale wiozłam” – wspomina pani Ola.

To było tak, że samochód po kapelę przyjeżdżał, zabierał i zawoził. A potem? „Potem wszystko się rozpadło. Przyszedł rok 1980. Były głupie czasy. Przyszedł stan wojenny i rozwiązał wszystko. Gdyby nie te czasy, to moglibyśmy grać dalej” – opowiadają muzykanci. A później? Później wszyscy poszli w innym kierunku. Nie było już PGR-ów. Nie było już czasu na muzykowanie, wszyscy się pożenili, założyli rodziny. Nie było też zwalniania się z pracy. A kiedyś dostawało się dzień wolny w związku z koncertem, na który wysyłał kombinat.

Przy czempińskim kombinacie dorastali i rozwijali się muzycy kościańskiej kapeli, a także inni artyści. Najpierw byli bowiem muzykanci, którzy długo się uczyli, a potem zaczęli zdobywać najlepsze nagrody. Następnie dołączył do nich zespół taneczny oraz zespół wokalno-rytmiczny. Na piedestale stanęła więc muzyka ludowo-artystyczna, która stanowiła kolebkę całego Kościana. Na co dzień ćwiczyli bardzo dużo i to najczęściej w czasie, kiedy powinni mieć lekcje. Bo kiedy już przyjechali do nich instruktorzy, to trzeba było iść, czy to na lekcje śpiewu, tańca, czy gry. Kombinat dawał pieniądze, finansował stroje, dysponował samochodami i rozwoził zespoły po koncertach. „Mieliśmy wspaniałego sponsora” – opowiada pani Janina. „Kombinat był fundatorem strojów. Zespół ludowy, funkcjonujący ówcześnie przy kombinacie, miał szyte stroje na dożynki centralne. To były stroje kupione w poznańskiej cepelii. Sam fartuch kosztował wtedy dwadzieścia pięć tysięcy złotych. Sporo pieniędzy kombinat zainwestował i wymagał też, żeby były tego efekty, dlatego jeździliśmy na te przeglądy. A teraz na komunę psy się wiesza. Nigdy by dzieci tego nie poznały, gdyby nie kombinat. A tak to jeździły na tygodniowy pobyt do Lądka Zdroju za to, że występowały. Inaczej by tego nie doznały. To była rekompensata za ten wysiłek, a jednocześnie motywacja do naboru do zespołu”. A jak kombinat się rozleciał, to i muzyka w Kościanie zanikła. Były te turnieje dudziarzy bez muzyków kościańskich i okolic. Teraz nie ma już kombinatu – z żalem wspominają muzykanci. PGR-y się rozpadły i gmina to przejęła.

Jest jeszcze jedno zestawienie słów, które wśród wypowiedzi pojawia się równie często jak „pani Ola”: pan Ignyś (Edward Ignyś). Pan Ignyś przyjeżdżał do swoich kościańskich wychowanków raz w tygodniu. Zajęcia trwały w zależności od tego, o której przyjeżdżał i odjeżdżał PKS pana Ignysia. Nie miał więc czasu na rozgadywanie się. Kiedy pisał nuty na pięciolinii, to wszystko z głowy, i jednocześnie mówił, czego młodsze pokolenie muzykantów ma się nauczyć. Nie było tak, że podawał im gotowe utwory. Często był nerwowy. Jeśli ktoś źle zagrał smyczkiem, to od razu mu się dostawało. Był także wymagający, ale dzięki temu nauka przynosiła efekty. Przyjeżdżał raz w tygodniu, zadawał zadanie domowe i tego trzeba się było po prostu nauczyć. Od tego zaczynały się lekcje: kazał pokazać, co się ćwiczyło. I wtedy już wiedział, ile każdy z nich ćwiczył, czy godzinę, czy dwie, czy czasem w ogóle. Najczęściej podsumowywał prace domowe tymi słowami: „Ty nie ćwiczyłeś codziennie. Gdybyś ćwiczył codziennie, tobyś inaczej grał”. On to po prostu słyszał. W kilka sekund potrafił wychwycić, ile ktoś ćwiczył. Wystarczyło raz tak podpaść i już więcej się bez ćwiczeń do pana Ignysia nie przychodziło…

Ta piękna kościańska opowieść to historia kilku pokoleń muzykantów, którymi kierowały nie tyle własne chęci, co skomplikowana historia. Historia, która determinowała byt kościańskiej kapeli, czasem pozbawiając zaistnienia muzyki kościańskiej w obiegu ówczesnej muzyki tradycyjnej. Kolejne pokolenia przemijały, walcząc mniej lub bardziej o swoją tradycję. Po kilkudziesięciu latach braku kościańskiej muzyki tradycyjnej znalazło się bowiem kilkoro ludzi z pasją na tyle dużą, aby o tę tradycję zawalczyć i trwać w kapeli bezustannie. Trwać kolejnymi pokoleniami w muzyce kościańskiej i wspominać jej mistrzów, „co grali, a nawet nie przestawali grać”. Kto teraz stanowi dla nich motywację? Cisza. „Oni są wierni naszej kapeli” – stwierdza pani Ola. „Chociaż czasem się buntują. Bo to przychodzi z wiekiem. I mija. Kiedyś na pewno”.

W rozmowach uczestniczyli: Julia Dominiczak, Jarosław Gadomski, Mirosław Itkowiak, Aleksandra Jakubowska, Filip Jaśkowiak, Agnieszka Karolczak, Bogumiła Karolczak, Tomasz Klem, Katarzyna Kruszona, Krzysztof Kuśnierek, Adrianna Nędza, Jacek Szlecht, Oliwia Szymańska i Janina Wesołek.

Tekst: Katarzyna Nowicka Zdjęcia: Piotr Baczewski | Danuta Naugolnyk Nagrania: Karol Majerowski Filmy: Piotr Baczewski

Share This
X