Stanisław Kubasiak. Żeby było tak jak jest
Sucha Beskidzka (woj. Małopolskie)
Agata Mierzejewska | 2018
Agata Mierzejewska: Jak wyglądała praktyka folklorystyczna w regionie w latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych, kiedy Pan zaczynał? Czy tradycja po wojnie zaczęła zanikać?
Stanisław Kubasiak: Zależy, na co patrzeć. Jeśli chodzi o stroje – tak, jeżeli o zwyczaje – nie. Te nie są odtwarzane, lecz ciągle żyją. Jest też ciągłość tradycji muzycznej. Znałem heligonistę z Kamiennego p. Augusta Leśniaka, który grał jeszcze przed wojna – grał mój wujek Bolek Semik z Kamiennego razem ze składem weselnym. Na Zasypnicy grał na skrzypcach p. KLimasara (moja dalsza rodzina) razem z p. Śrubarskim, również na skrzypcach ( wszyscy nie żyją). Oczywiście mówimy tu o Suchej Beskidzkiej. Słyszałem z ustnego przekazu, ze na dudach grało się u Listwana. Miał być tez dudziarz na Koźlu. Podobno był tam stary instrument, do którego niestety nie dotarłem.
Była tu, w Suchej, rodzinna kapela Siwców, która grała już, kiedy ja rozpoczynałem. Zbierali też ludzi z okolicy, ze wsi, z miasta. Czesław Siwiec był wielkim pasjonatem miejscowego folkloru, robił badania terenowe, choć nie był etnologiem. Część z nich została wydana. Była to pozytywna postać, przyczynił się do tego, że ta tradycja przetrwała. Jego córka, Renata Siwiec, grała na heligonce, syn był basistą, dwie córki grały na skrzypcach, dobierali też sobie tancerzy z okolicy. Prowadził zespół na kolei, przez jakiś czas również zespół w Stryszawie.
Później zaczęliśmy grać my, w składzie trzyrodzinnym. Były to lata osiemdziesiąte. Mieliśmy kapelę Spod Magurki. Byli tam rodzice Jaśka (Jana Ryta – przyp. red.), byłem ja, był ojciec Ali z naszej kapeli – Andrzej Stanaszek i jeszcze Artur Mazur z Zawoi. Graliśmy długo, dziesięć lat, trochę po Zawoi, trochę po Makowie Podhalańskim. Później powstała kapela Mała Ziemia Suska. Tu jest kilka zespołów o podobnej nazwie: Mała Ziemia Suska to taneczny zespół dziecięcy, Ziemia Suska to taneczny zespół dorosłych, a kapela Mała Ziemia Suska, to my. Najstarszy członek naszego zespołu ma dwadzieścia cztery lata, najmłodszy – dwadzieścia. Gramy w tym samym składzie od dwunastu lat.
Czyli tradycja nie była przerwana?
Myślę, że nie. Choć, niestety, nie zapytamy już pana Siwca, co było przed nim. Był tu jeszcze pan Stasica, który grał miejscowy folklor, ale chyba nie pochodził z Suchej.
A jaka była w tym wszystkim rola Słowaków, Oravskiej Polhory?
Jeśli chodzi o muzyczne tradycje, nasz region i Słowacja to zupełnie niezależne sprawy. Natomiast w Babiogórskiej Szkole Muzyk, międzynarodowym projekcie, który powstał trzynaście lat temu, instruktorem gry na dudach był Słowak, Franciszek Skurczak, który na pewno przyczynił się u nas do reaktywowania muzyki dudziarskiej. Jeszcze w latach siedemdziesiątych grywał tu na Przysłopie dudziarz Hajdamok z Mosornego, który grał po szkołach. Zachowało się też zdjęcie jakiegoś dudziarza w Suchej, na Rolach, chyba z lat sześćdziesiątych, ale nic o nim, niestety, nie wiemy. Ja też posiadam dudy, miejscowe, niewiadomego pochodzenia. … Mamy też nagrania zarejestrowane w latach powojennych przez akcję nagrywania muzyków ludowych przez Polskie Radio.
Do dzisiaj współpracujemy ze Słowakami z Półgóry. Maciek (Kubasiak – przyp. red.) właśnie zagrał z orawskim składem w programie telewizyjnym „Zem Spieva”. Mieliśmy ze Słowakami wiele wspólnych prób, występów. Planujemy kolejne wyjazdy na kolejne festiwale – zawiązały się przyjaźnie. Osobą szczególną, z którą organizujemy spotkania, jest Ivan Matis oraz jego syn, wyśmienity dudziarz Adrian Matis.
Jak wyglądają miejscowe dudy?
Wyglądają jak żywieckie, od A do Z, wszystko tak samo. Moje fachowcy ocenili na ponadstuletnie. Od lat siedemdziesiątych do powstania w roku 2005 Babiogórskiej Szkoły Muzyk, czyli przez ponad trzydzieści lat, dudy mieli tu tylko pasjonaci, którzy jednak nie do końca potrafili grać. Nie byli to fachowcy, muzycy. Około dwudziestu pięciu lat temu ja także grałem na dudach na występie w Krakowie, ale to takie tam granie, grałem tylko kilka nut… Ale chociaż zdjęcie było!
Skąd pochodzą Wasze instrumenty? Czy w Suchej budujecie dudy?
Nie, kupujemy na Słowacji. Głównie robi nam je Juraj Dufek. Mamy też jeden instrument, najstarszy, który był remontowany przez świętej pamięci Tomasza Skupnia w Zakopanem, potem przez Edwarda Byrtka; te dudy grały po nim jakiś czas, ale przestały gadać i teraz są reperowane po raz trzeci. W większości jednak gramy na dudach, które są niezawodne i które grają w tonacji do kapeli, to jest w D. Te starsze stroją bowiem w F, przez co trudniej jest nam zagrać w dziewięcio-, dziesięcioosobowym składzie.
Przy jakich okazjach gracie?
Przy różnych. W kościele na ślubach, na imieninach, podczas świąt, na potańcówkach w Jeleśni u Przemka Ficka… a także przy smutnych okazjach np. pogrzebach – gramy tam, gdzie nas potrzebują i zapraszają.. Czasami gramy sami sobie. Kiedy się spotykamy, to nie siedzimy przez telewizorem. Chociaż próby mamy teraz tylko przed tym, jak się coś ważnego ma dziać, inaczej nie ma na to czasu. Dla Maćka i Wojtka (Kubasiaków – przyp. red.) okazja do grania jest zawsze: rano, wieczór, przy posiłku, przy goleniu… W pełnych składach gramy, kiedy jest okazja. Z młodszą kapelą mam systematyczne próby.
Oprócz takich grań, mamy tez inne – jesteśmy zapraszani na przykład corocznie, na festiwal dudziarski Gajdovacka na Słowacji, jeździliśmy na Dudaski Tłusty Czwartek do Jana Karpiela Bułecki do Zakopanego, graliśmy w Połajewie na dudziarskim kolędowaniu, na Światowej Paradzie Dudziarzy w Poznaniu, na Festiwalach Dud Polskich w Zbąszyniu i wielu innych.
Nasze dudy zagrały w Pałacu Prezydenckim – ostatnio nawet w Parlamencie Europejskim .
Występujemy na różnego rodzaju festiwalach tak w Polsce jaki poza jej granicami. W 2018 roku planujemy , między innymi, wyjazdy na Białoruś oraz do Niemiec.
Chciałem tutaj zaznaczyć, że mamy duże wsparcie naszych lokalnych władz, co nie jest bez znaczenia, by móc zagrać w tylu miejscach.
Jaki repertuar gracie?
Głównie nasz, babiogórski. Szukamy pieśni, których nikt już nie gra, czasem w starych śpiewnikach, czasem gdzieś od ludzi – jednym ze źródeł jest na przykład nasza sąsiadka, pani Knapikowa. Gdzieś tam się uda wyciągnąć jakąś kolędkę, śpiewkę weselną czy jakiś numer, który już zniknął.(…) Aranże rodzą się tak, że zaczynamy po prostu grać, nie układamy głosów, a później, jak się spodoba, to już gramy podobnie.
Gdzie młodzież uczy się grać na skrzypcach i na dudach?
Od kilkunastu lat uczę gry od podstaw na skrzypcach i na basach w tutejszym MOK. Obecnie w Suchej jest szkoła muzyczna, korzystamy z płyt Byrtków, mamy Babiogórską Szkołę Muzyk, gdzie na dudach uczy Jan Ryt, a na skrzypcach Magdalena Kubasiak- muzykanci z naszej kapeli. Jeśli instrumenty są w domu, to się bierze i gra.
W najstarszym składzie kapeli Mała Ziemia Suska nie ma żadnego muzykanta uczonego, nikt nie chodził do szkoły muzycznej. Niektórych z nas – Alę, Kasię i Agnieszkę – ja zaczynałem uczyć. Pozostałe trzy dziewczynki chodziły do Babiogórskiej Szkoły Muzyk, ale to nie było nauczanie metodyczne, tylko na ludowo. Równocześnie ruszyły nasze próby. Przy szkole istnieli jeszcze Kolędnicy z Zasypnicy.
Zawsze dbałem o to, aby w składzie kapeli grały dudy – obecnie dudziarze grają we wszystkich składach muzycznych jakie mam przyjemność prowadzić. W Suchej mamy trzech dudziarzy.
W okolicy, jednego w Bieńkówce, jednego w Lachowicach, jednego na Przysłopiu – ich tez zapraszamy do grania z nasza kapelą. Uczą się gry również nowi dudziarze.
A Pan jak zaczął grać?
Moja historia z instrumentem zaczęła się późno, gdy byłem studentem pedagogiki. Chciałem grać, podobało mi się to, i tyle. Folklor w domu zawsze był i zawsze był mi bliski. Trochę rzeźbiłem, trochę malowałem, poruszałem się w świecie, w którym nie tylko dokręca się śrubki. Miałem trochę artystyczną duszę, to trzeba się było nauczyć grać. Wcześniej, jako młody chłopak, grałem na gitarach. Natomiast jeśli chodzi o instrumenty ludowe, zaczynałem na skrzypcach. Ponieważ skrzypków było dużo, trzeba było grać na basach… No i tak po trochu wyszło i zostało. Oczywiście bardzo dużo zawdzięczam Skalnym, studenckiemu zespołowi góralskiemu, do którego wtedy należałem.
Jan Ryt: Mnie rodzice zapisali na skrzypce do Babiogórskiej Szkoły Muzyk. W ogóle nie miałem pojęcia, że jest coś takiego jak dudy. Podczas pierwszego spotkania prezentowano instrumenty – ktoś grał na skrzypcach, basach, heligonce i na końcu wyszedł gościu z taką kozą… Wtedy powiedziałem mamie, że nie będę grał na skrzypcach, że muszę grać na tym czymś!
Jacy byli Pana nauczyciele, mistrzowie?
Czy miałem jakichś mistrzów? Taka miejscowa osoba, z którą żeśmy później współpracowali, zakładając ten skład, to był świętej pamięci Józef Chowaniak z Zawoi. Jako młody chłopak występował na festiwalach już w latach pięćdziesiątych. Dużo wiedział o miejscowej muzyce. Perfekcjonista. Kiedy szedł na próbę do naszych dzieci, miał zawsze białą koszulę, garnitur, wszystko przygotowane i rozpisane od A do Z. Nigdy nie chciał za to pieniędzy. Zmarł kilka lat temu. Byliśmy zaszczyceni, bo graliśmy mu kapelą z dudami na pogrzebie. (……)
Czy można dziś utrzymać się z zawodu muzyka?
Tego nie wiemy, bo nikt z nas z tego nie żyje. Jasiek jest zawodowym strażakiem, a dziewięćdziesiąt procent składu to teraz studenci.
Czym się różni Wasz repertuar od tutejszego w regionie?
To jest malutki region, gra się około trzydziestu, czterdziestu utworów, często z pewnymi naleciałościami. Wiadomo, że te numery krążyły, nie wszystkie są czysto miejscowe – jest coś od Żywca, coś od Krakowa, coś z Sącza, coś z Podhala… Repertuarowo niewiele się różnimy.
Jesteście jednymi z nielicznych, którzy zdobywają nagrody w Oravskiej Polhorze.
Rzeczywiście to się chłopakom udaje. Jan i Marek (Rytowie – przyp. red.) chyba trzykrotnie dostali na Słowacji nagrodę. Nagrody też zdobywały w Polhorze nasze śpiewaczki. Jeździmy tam rok w rok chyba od dziewięciu lat. Bywa, że w dwadzieścia osób – skład starszy i skład młodszy. Żeby w ogóle być zaproszonym na ten festiwal, musi być dudziarz w składzie. Mamy jeszcze trzeci skład, taki malutki, ale też z dudziarzem.
Jaka jest rola konkursów? Motywują środowisko do rozwoju?
Zależy nam na tym, by spotykać tam muzyków z innych rejonów. Wiadomo, że jak trzeba wystąpić, to trzeba robić próby, przez co poziom zespołu automatycznie rośnie. Oni strasznie dużo występowali. Przez dobrych pięć lat, rok w rok, mieliśmy po sto występów rocznie. Graliśmy wszędzie: dożynki, wesela, pogrzeby, uroczystości szkolne, imprezy charytatywne, sesje rady miasta, kościoły, graliśmy w szpitalach, w więzieniu…
Udało nam się zaistnieć na paru znaczących konkursach. W tym roku w Kazimierzu Dolnym dostaliśmy dwie drugie nagrody, w Podegrodziu zajęliśmy pierwsze miejsce, podobnie w Jeleśni na Konkursie Gry na Unikatowych Instrumentach , w Żywcu też mieliśmy pierwszą nagrodę na Festiwalu Górali Polskich, podobnie w Bukowinie Tatrzańskiej. Wcześniej zdobywaliśmy nagrody na wielu innych ważnych konkursach. I to jest na pewno miłe.
To motywuje do dalszego muzykowania. To ważne, aby poznać innych, którzy są tak samo zauroczeni własną kulturą ludową. Poczuć swoją odrębność a jednocześnie zauważyć co nas w muzyce łączy. Konkursy służą także temu, aby samemu ocenić własny poziom, porównać się z innymi. Inaczej człowiek nie wie, gdzie właściwie jest.
To są w zdecydowanej większości pasjonaci. Nie da się tyle czasu poświęcić na folklor, jeśliby ku temu nie było serca.
Jakie są Wasze plany na przyszłość?
Żeby było tak jak jest.