„Ujec od Wojtosza” – z muzyką przez sady, ludzkie anatomie.
O Janie Kawuloku (1899-1975) z Istebnej.
Istebna (Beskid Śląski)
Ewa Cudzich i Michał Kawuloka | 2018
O beskidzkich muzykantach wiemy wiele, a jednocześnie nadal zbyt mało, żeby stworzyć ich biograficzne portrety. Ten, o którym wydaje się, że wiemy najwięcej, nadal pozostaje w zapisie myśli, wspomnień żyjących mieszkańców Istebnej, Jaworzynki Koniakowa. Chcąc nakreślić w miarę pełen obraz jego prywatnych i twórczych wyborów, wyruszyliśmy na wędrówkę, która rozpoczęła się u progu XX wieku i zakończyła w dobie wielkich zmian w skali makro i mikro beskidzkiego świata.
Podróż po niezwykłym życiorysie rozpoczyna się w 1899 r., kiedy to w jednym z istebniańskich przysiółków, w tradycyjnej rodzinie, rodzi się Jan Kawulok, jako jedno z dziesięciorga dzieci Ewa i Michała Kawuloków. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, jak los pokieruje jego beskidzkimi chodniczkami od początku XX wieku, zaś w jego pamięci zapiszą się dźwięki i obrazy minionych przodków. Bezpośrednią kontynuatorką drogi ojca i księgą wiedzy o nim samym jest córka Zuzanna Kawulok, z której wspomnień skorzystaliśmy i my.
W rodzinnym siole
Jan Kawulok na kartach istebniańskich kronik pozostawił istotny ślad, jednak to etnografowie przenieśli jego postać na grunt popularnonaukowy, stawiając go za swoisty wzór i wyznacznik wiedzy o tradycji muzycznej Beskidu Śląskiego. Wspominany jest głównie jako wykonawca instrumentów ludowych, świetny muzyk i gawędziarz, choreograf zespołu Koniaków, w ogóle – wielki entuzjasta kultury ludowej, który na dodatek ze swojego drewnianego domu uczynił muzeum. Jednak miejscowi górale odnotowują z pamięci jego życiorys zupełnie inaczej. Dla nich to przede wszystkim postać, która swoimi zdolnościami sięgała znacznie dalej, poza muzyczny świat, do anatomii, chirurgicznych umiejętności i sadowniczej pasji. To te fakty ugruntowały wielkie znaczenie ujca Kawuloka we wsi i żywo opowiada się o nich do dziś.
Pisząc o Janie, należy również sięgnąć do pokolenia wstecz, a właściwie do najbliższej mu osoby – nie będzie przesadą stwierdzenie, że do osoby, która ukształtowała jego postawę. Młody Jan od początku był pod dużym wpływem swojego ojca Michała Kawuloka, zwanego królem gór, który na co dzień zajmował się rolnictwem i ciesielstwem, ale mocno zaangażowany był również w sprawy polityczne, będąc aktywnym członkiem Stronnictwa Ludowego i utrzymując kontakt z prezesem ugrupowania Wincentym Witosem. Jako działacz społeczny był człowiekiem mocno przywiązanym do swojego regionu, występującym w obronie interesów jego mieszkańców.
Muzyczna zapowiedź
To właśnie ojciec wszczepił swojemu synowi wielkie umiłowanie góralskiej muzyki. Jedno ze wczesnych wspomnień to to o podarowanej przez ojca piszczałce, którą młody Janek cieszył się zwłaszcza przy pasieniu krów, choć niedługo, bowiem raz nieopatrznie ją położył i zgniotła ją krowa. To przykre zdarzenie zmobilizowało go jednak do próby stworzenia własnej piszczałki. Szybko zauważył, że w zależności od odległości zastosowanych otworów instrument grał nisko lub wysoko. Zaobserwowane zjawisko zachęciło go do dalszych eksperymentów.
Pierwsze doświadczenia muzyczne Janek zawdzięczał także ojcu, który zabierał go na wesela i zabawy. Chłopak tylko czekał, aż jakiś muzykant odejdzie gdzieś na chwilę. Podchodził wtedy do instrumentu, aby szybko się mu przypatrzeć, a nawet odrysować jego proporcje, bowiem nieustannie marzył, aby samemu stworzyć skrzypce i gajdy. I tu zaczyna się prawdziwie historia człowieka i instrumentu, zrodzona z ciekawości pochodzenia dźwięku, chęci poznania anatomii instrumentu. Ziszcza się pewien podstępny plan, w którym to przy udziale brata Michała, pod pretekstem pożyczania gajd od istebniańskiego gajdosza Jana Krężeloka, dochodzi do rozbioru na czynniki pierwsze części zwanej dymlokiem, aby zobaczyć jej konstrukcję od środka. I tak pierwsze gajdy Kawulok wykonał jeszcze przed I wojną światową. W dalszej kolejności przyszedł czas na pierwsze próby lutnicze, których efektem były skrzypce zbudowane w 1915 roku, doposażone strunami z owczych jelit i smyczkiem z końskiego włosia.
Talent muzyczny szedł w parze z edukacją szkolną, zaś ambicją rodziców było, by syn został lekarzem, na co przeznaczyli swoje oszczędności, które lokowali w jednym z austriackich banków. Wraz z wybuchem I wojny światowej rodzina utraciła te pieniądze, a Jan zakończył edukację na poziomie szkoły podstawowej. Po 1915 roku pracował w lesie z koniem przy furmanieniu. Po wojnie wyjechał zarobkowo do Francji, gdzie przebywał dwa lata, zatrudniony w kopalni. Nieprzyzwyczajony do pracy pod ziemią, źle znosił nowe warunki. Nie polubił też szybkiego trybu życia na obczyźnie.
Po powrocie z Francji poświęcił się głównie pracy na sałaszu na Baraniej Górze. Po ciężkim i znojnym dniu, spędzonym na wypasie i wydoju owiec, pasterze znajdowali jednak zawsze czas na gawędy i muzykę. Jan Kawulok poznał wówczas wspaniałego kompana do wspólnej gry na gajdach w osobie Michała Sikory, zwanego „Sikorką”. Okres ten okazał się dla Jana bardzo rozwojowym pod względem muzycznym, bowiem oprócz gajd i skrzypiec zaczął budować trombity i rogi pasterskie. W tym czasie Jan Kawulok nie zapomniał też o swoich wcześniejszych planach, aby zostać lekarzem. Proces samokształcenia wypełniony był podręcznikami do medycyny, zaś wiedzę praktyczną stosował na zwierzętach, np. lecząc ich złamane kończyny. Obserwacje i doświadczenia przeprowadzone na zwierzętach miały wkrótce zaowocować umiejętnościami nastawiania złamanych kości u ludzi.
Michał Sikora / 1936
Narodowe Archiwum Cyfrowe
Nowy rozdział: rodzina i sadownictwo
Duże zmiany w życiu Jana Kawuloka zaszły w 1931 roku, kiedy ożenił się z Franciszką Legierską. Franciszka urodziła się w Ostrawie, ale wychowała się u swojej cioci w Istebnej, u Wojtosza, dziedzicząc tam też majątek. Dla Jana priorytetową okazała się wówczas praca na polu i prowadzenie gospodarstwa, które absorbowało go całymi dniami. W tym czasie właściwie zaniechał muzykowania na szerszą skalę, chociaż swoje najlepsze umiejętności i tajniki wiedzy instrumentalisty stopniowo przekazywał jedynej córce Zuzannie, która urodziła się w 1938 roku. Oprócz rolnictwa zajmował się sadownictwem i ogrodnictwem, na co niemały wpływ miał jego znajomy nauczyciel Rudolf Szotkowski. Jana Kawuloka pochłaniały zwłaszcza drzewa owocowe, a ściślej: jabłonie. Wraz z miejscowymi sadownikami spotykał się trzy razy w roku na tak zwanych wieczornicach, na których kosztowali różnych gatunków jabłek, analizowali nie tylko ich smak, ale i sposób przechowywania i wytrzymałość. Oczywiście gospodarze na takiej wieczornicy nie stronili od różnych opowieści, gawęd, a i śpiewu przy akompaniamencie gajd i skrzypiec.
Jednak dla lokalnej społeczności Jan Kawulok pozostał w pamięci głównie jako lekarz, który posiadał rzadką umiejętność składania złamanych kości. W swoim zakresie cały czas dokształcał się w tej dziedzinie, studiując stosowną literaturę, najczęściej w nocy. Ludzie przybywali do niego o różnych porach – w zależności od nagłego zdarzenia – a „ujec od Wojtosza” był zawsze gotów do pomocy.
Muzyka, tradycja, Beskidy
Dopiero na okres powojenny przypada powrót Jana Kawuloka do budowania instrumentów na szeroką skalę. Było to możliwe głównie dzięki współpracy z Centralą Przemysłu Ludowego i Artystycznego, zwaną powszechnie Cepelią, która zamawiała u niego określone instrumenty dla różnych zespołów, zarówno o zasięgu lokalnym, jak i ogólnopolskim, niejednokrotnie pośrednicząc nawet w sprzedaży za granicę. Wykonanie gajd zamawiały też muzea, choćby w Bytomiu, Katowicach czy Cieszynie (na gajdach dla muzeum w Cieszynie Jan Kawulok wygrawerował swoje nazwisko na podłużnej części, zwanej hókem). Liczne zamówienia spowodowały, że zmodernizował swoją ręcznie napędzaną tokarkę, która była potrzebna do wyrobu niektórych części instrumentów, i wyposażył ją w silnik. W ten sposób w znacznie krótszym czasie mógł wykonać np. gajdzicę czy hók.
Ciągły wyrób instrumentów spowodował, że coraz więcej osób zaczęło się interesować jego osobą, a co za tym szło – odwiedzać go w Istebnej. Podczas spotkań „ujec od Wojtosza” chętnie opowiadał o swojej działalności i grał na różnych instrumentach. „Jak puścili lichutko gajdy, tóż wszecy wiedzieli, że to ujec od Jasia grajóm, grali po swojemu, grali sebóm, grali szumnie” – opowiadano w Istebnej. Muzykę w jego wykonaniu zwykle poprzedzał śpiew a capella, a dopiero potem znana już melodia była przetwarzana na gajdy, skrzypce czy róg. Można było usłyszeć m.in. „A jak dżwiyrka bedóm wyrskały”, „Jak pojadym przez zielone pole”, „Lepij ci, dzieweczko, w doma zostać” i wiele innych. W przerwach między utworami Jan Kawulok dzielił się barwnymi anegdotami związanymi z życiem beskidzkich górali, zwłaszcza gajdoszy czy huślorzy, którzy zwykle przeżywali rozmaite perypetie, kiedy wracali z wesela lub jakiejś zabawy (np. „Muzykanci i koza” czy „O gajdoszach i wilkach”). W ten naturalny sposób „ujec od Wojtosza” coraz bardziej rozwijał swoje wrodzone talenty do ciekawego opowiadania, czyli gawędziarstwa. Część tych opowieści – ale i jego śpiew, i gra na ludowych instrumentach – została nagrana i jest przechowywana do dziś w takich instytucjach jak Instytut Sztuki Państwowej Akademii Nauk w Warszawie czy Radio Katowice. Według Jana Kawuloka śmiech nie był jedynym celem opowiadanej gawędy – powinna ona zmusić też do filozoficznej refleksji i zawierać pewną mądrość, czego przykładem mogła być chętnie przytaczana przez niego „Opowieść o smyreku”.
Częste spotkania Kawuloka z ludźmi zafascynowanymi kulturą ludową spowodowały, że Cepelia zaproponowała mu utworzenie izby regionalnej w domu, rodzaju muzeum, co ostatecznie ukształtowało się w 1964 roku. Dom, który stał się muzeum, przyciągnął jeszcze większą liczbę gości i zwiedzających, a w rezultacie spowodował potrzebę budowy dodatkowego mieszkania, tym razem już murowanego i dostosowanego do nowych czasów, w którym nie dymiło z ognia na piecu i nie było czarnych ścian, były za to nowoczesne, białe pokoje i łazienka.
Od 1954 roku Jan Kawulok wraz z córką Zuzanną mocno związał się z zespołem Koniaków, często wyjeżdżając na różne występy w Polsce i zagranicą, m.in. do Niemiec, Ukrainy, Rumunii czy Włoch, i zdobywając wiele nagród. Wówczas został odznaczony też indywidualnymi nagrodami: Złotym Krzyżem Zasługi, Złotą Odznaką „Zasłużonemu w Rozwoju Województwa Katowickiego”, odznaką „Zasłużony Działacz Kultury”, wreszcie Nagrodą Oskara Kolberga. Przyznano mu ją w 1976 roku, ale już jej nie odebrał – zmarł 13 maja 1976 roku. Pogrzeb odbył się 15 maja, skupiając około trzech tysięcy ludzi. Przybyły zespoły i kapele regionalne m.in. z Koniakowa, Brennej, przedstawiciele urzędu wojewódzkiego i instytucji kulturalnych, działacze z Zaolzia, przyjaciele, znajomi, rodzina. Autorka niewielkiej monografii o ujcu Kawuloku Urszula Patyk pisała, że pogrzeb „przerodził się w tysięczną manifestację ludzi różnych wyznań, światopoglądów, idei”. Żegnano nie tylko muzyka i instrumentalistę, ale górala, a przy tym człowieka dobrego i bezinteresownego.
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że tradycje muzyczne Beskidu Śląskiego możemy podzielić na te sprzed czasu działalności Jana Kawuloka i te po jego śmierci. Stał się on naturalnym pomostem pomiędzy epokami i pokoleniami, wywierając znaczący wpływ na sferę duchową pojmowania tradycyjnego folkloru, a przede wszystkim na nowe spojrzenia na tradycyjne instrumentarium.
tekst: Ewa Cudzich i Michał Kawulok
fotografie Jana Kawuloka: pochodzą z prywatnego archiwum Zofii Kawulok