Żywieckie znaczy archaiczne. Jan Brodka o dudziarzach-wirtuozach z Żywiecczyzny.
Żywiec (Beskid Żywiecki) | Anna Kapusta | 2018
Gawęda Jana Brodki o dudziarzach z Żywiecczyzny to budujące świadectwo dudziarskiej dumy, której filarem jest święta świadomość bycia w pełni sobą, wypowiadana z misją indywidualnej autentyczności, wbrew zalewowi presji folkowego efekciarstwa. Ta oto świadomość dudziarskiego bycia sobą to trudne – z perspektywy obserwatora – opieranie się chwytaniu łatwych i uwodzących ścieżek wykonawstwa, pozorujących żywą tradycję, oraz ignorowanie pokus banalnej w komercjalizacji medialności tradycji. Duma dudziarza żywieckiego jest tu odwiecznym i bezterminowym zobowiązaniem, które uczy postawy etycznej bezkompromisowości. Na horyzoncie tej etyki zawsze pozostaje szacunek dla trwałości archaicznych dud, które na Żywiecczyźnie zachowały swą instrumentalną oryginalność od XII wieku aż do dziś. Gawęda Jana Brodki odsłania galerię portretów dudziarzy, nadając im rangę mistrzów indywidualizmu i przewodników na ścieżkach bycia dudziarzem całym sobą i całym życiem. Gawęda ta jest osobistym świadectwem dudziarza o dudziarzach, ucznia o mistrzach i mistrza o uczniach. Tak pulsuje tradycja na Żywiecczyźnie. Jan Brodka wybiera galerię opowieści o portretach, bo w portretach przodków tkwią nasze rysy twarzy.
Żywieckie dudy są archaiczne
Żywieckie dudy są symbolem Żywiecczyzny. Ich epoka rozpoczyna się już w XII wieku – wtedy pojawiają się w tamtym regionie i stopniowo rozprzestrzeniają. Ekspansja dud postępuje konsekwentnie w ich instrumentalnej formie archaicznej, z piszczałami – melodyczną i burdonową – wygiętymi, a nie prostymi, dla wzmocnienia dźwięku. W tej oryginalnej formie dudy przetrwały na Żywiecczyźnie aż do dziś. Także zakończenie instrumentu bydlęcym rogiem jest archaiczne i tradycyjne. Ta antyinnowacyjność czyni dudy żywieckie unikalnymi.
Żywieccy dudziarze są wirtuozami
Dudy są kojarzone z funkcją instrumentu akompaniującego do tańca, ale ze źródła pisanego – dzieła Andrzeja Komonieckiego „Chronografia albo dziejopis żywiecki” z XVIII w. – wiemy, że istotą dudziarstwa żywieckiego były wirtuozerskie popisy muzyków. Dawni dudziarze występowali na jarmarkach, zarabiając grą, która była swoistą performerską walką o uwagę dla ich kunsztu wykonawczego wśród jarmarkowych przekupniów i ich klientów. Możemy sobie śmiało wyobrazić średniowiecznego dudziarza w ferworze dnia targowego, przyjmującego datki za swą publiczną grę. W gruncie rzeczy jest to kulturowy początek ścieżki kariery wirtuoza, bo przykuć uwagę odbiorcy swą sztuką i osobowością nigdy nie było łatwo. W tym genealogicznym sensie profesji żywiecki dudziarz-wirtuoz jest tak bardzo tradycyjny, jak archaiczne i tradycyjne są żywieckie dudy. Tezę tę dokumentują anegdotyczne portrety dudziarzy.
Znacznie później dudy, w duecie ze skrzypcami, tworzyły już instrumentarium kapel weselnych i zabawowych. To był drugi – po archaicznym – etap rozwoju dudziarstwa żywieckiego.
Etap trzeci to lata 50., 60. i 70. XX wieku, kiedy to prężnie działały na Żywiecczyźnie regionalne zespoły folklorystyczne, eksponujące dudy i – późniejsze historycznie oraz bardziej skomplikowane instrumentalnie – gajdy, czyli podstawowe dla osiemdziesięciu procent Żywiecczyzny instrumenty tradycyjne. Dudy i skrzypce występowały niemalże we wszystkich zespołach regionalnych południowej Żywiecczyzny tego czasu.
Obecnie każdy zespół regionalny chwali się dudami, nawet jeśli są one tylko muzycznym ozdobnikiem. Instrument ten pozostał wirtuozerską perełką regionu. Dudy współcześnie, podobnie jak w ich średniowiecznej karcie dziejowej, przykuwają uwagę odbiorców, kreując dudziarzy na mistrzów indywidualnego popisu muzycznego. Dziś dudy żywieckie to po prostu instrument profesjonalny. Najnowszy, czwarty etap dudziarstwa żywieckiego wyznacza ścieżka kształcenia tradycyjnego, dedykowanego nawet pięcioletnim dzieciom, realizowana przez Fundację Braci Golców. Dzieci uczą się gry metodą słuchową, czyli techniką tradycyjną, bez zapisu nutowego, co zbliża ich wykonawstwo do owej archaicznej i tradycyjnej ścieżki wrażliwości muzycznej dudziarzy żywieckich. Ważną częścią tego modelu edukacji muzycznej są publiczne, wirtuozowskie popisy uczniów i ich nauczycieli, przyciągające kolejne kandydatki i kandydatów – bo obowiązuje tu równy dostęp dla dziewczynek i chłopców – na świadomie praktykujących dudziarstwo żywieckie. Obecnie grono młodych fascynatek i fascynatów wykonawstwa tradycyjnego liczy ponad dwieście dzieci, przyswajających na co dzień tradycję etyczną dudziarstwa żywieckiego.
Siła śliny
Brzmieniowo dudy żywieckie charakteryzuje skala oparta na kwarcie lidyjskiej i septymie eolskiej. To jest dudziarska, tradycyjna i archaiczna skala muzyczna, środowiskowo nazywana nawet skalą żywiecką. Najważniejszą cechę dud żywieckich uwidacznia jednak ich niezwykle zindywidualizowana estetyka, podkreślająca zawsze unikalną osobowość budowniczego dud. I w tym wizualnym wymiarze ujawnia się także żywiecka tradycja wirtuozerii, docenianie jednostkowej oryginalności i duchowej siły mistrza. Budowniczy dud żywieckich bowiem przywiązywali i przywiązują nadal wielką wagę do wykonania zdobień instrumentu, dzięki czemu dudy żywieckie są zdecydowanie inne niż wielkopolskie i podhalańskie. Wyróżniają je, tworzone w unikalnej wyobraźni mistrza budowniczego, ornamenty i inkrustacja. Nie ma tu ani kanonu, ani reguł. Nie ma szablonu i nie ma schematu. Jest wolność indywidualizmu i autentyczność twórcy instrumentu. Jest żywa wyobraźnia mistrza, koncepcja budowniczego instrumentu. Niepowtarzalne zdobienie dud żywieckich to pochodna talentu i osobowości ich twórcy. Inwencja twórcza każdego budowniczego dud unieśmiertelnia go w wykonanym instrumencie.
W dudziarskiej biografii Jana Brodki najważniejszym mistrzem wśród budowniczych dud żywieckich był Felicjan „Felek” Jankowski. Nikt nie prześcignął go dotąd w tworzeniu autorskich inkrustacji instrumentu. „Felek” był otwartym mistrzem, który pozwalał podglądać swoisty rytuał tworzenia dud swemu przyjacielowi Janowi Brodce. Pili zwykle razem popołudniową kawę. Na emeryturze Jankowski budował dudy od rana do nocy. Żył cały tym codziennym budowaniem dud, oddychał rytmem ich tworzenia. Dzięki temu Jan Brodka zapamiętał pełny cykl produkcyjny instrumentu według osobowościowej receptury „Felka”. A trzeba było mieć sporo cierpliwości, żeby nawet obserwować tę misterną, benedyktyńską robotę, nie wspominając tu o stalowych nerwach samego twórcy przy wykonywaniu tych unikalnych zdobień i inkrustacji.
Jankowski stworzył własną, organiczną technologię wykonywania inkrustacji instrumentu, w której kluczowym tworzywem była jego własna ślina. Może nawet podobnie postępowali dawni budowniczy, bo organiczny związek dudziarza z dudami podpowiada tu taką intuicję także w stosunku do twórców instrumentu. Był to niemalże proces alchemiczny. Jan Brodka pamięta personalną mitologię tej procedury. „Trzeba dudy naciąć, wiertłem wywiercić kółeczka. Takich kółeczek należało zrobić setki i wszystko wyżłobić, a następnie te wyżłobienia wygładzić. Jankowski wyżłobienia oklejał paskiem przeźroczystej taśmy klejącej. Kluczowym elementem tego procesu był klej uzyskany z chleba – pogryzionego i rozmiękczonego śliną Felka. Ten gęsty klej nadawał się wtedy do wykonania specjalnego, profilowanego lejka. Kolejnym krokiem stawało się roztopienie cyny. Cyna musiała być rzadka i miękka. Był też specjalny czajniczek z dzióbkiem, Felek ją wlewał, a cyna wydawała z siebie niepowtarzalny dźwięk: mik. Po tym magicznym momencie zostawał odsłonięty lejek. Po ostygnięciu zaś cyny trzeba było upiłować wystający kawałek, brany za uchwyt do szlifierki w warsztacie i wygładzany do czysta papierem ściernym”. W ten oto alchemiczny sposób ślina „Felka” dopełniała tajemnicy technologii tworzenia inkrustacji dud. Wirtuozeria mistrza nie zna przecież granic. Jest nim samym. I skrywa się nawet w jego ślinie.
Edward Byrtek. Patriarcha wirtuozów
Patriarchą dudziarzy żywieckich w ich indywidualizmie, autentyczności, słowem: w dudziarskim wirtuozostwie w gawędzie Jana Brodki jest niepodzielnie Edward Byrtek. To on właśnie patronuje indywidualnemu mistrzostwu wykonań, czyli tradycji popisów dudziarzy żywieckich. Ojciec Byrtka grał na skrzypcach, a Edward na dudach nauczył się grać sam. Edward Byrtek chętnie, zgodnie ze swą dudziarską naturą, występował w prezentacjach indywidualnych popisów, biorąc udział w wielu konkursach i imprezach regionalnych. Szczęśliwa fuzja cech psychiki Byrtka-wirtuoza i jego konsekwentna, konkursowa praktyka wirtuozerska zbudowały wyjątkową osobowość sceniczną, wyposażoną w dudziarsko-wirtuozerski model wykonawczej wrażliwości, który stał się już klasycznym stylem bycia żywieckiego dudziarza, zyskującym młodych naśladowców. Nowi, wrażliwi muzycznie pasjonaci stylu wykonawczego Byrtka dorównują mu obecnie w grze, dzięki czemu żywieckie dudy zyskały rangę profesjonalnego instrumentu muzycznego. Gra na dudach traktowana jest dziś na Żywiecczyźnie – dzięki renomie Byrtka – profesjonalnie, a sam Edward Byrtek patronuje nowoczesnemu dudziarstwu żywieckiemu.
Jan Kupczak z Sopotni Małej – „Peperowiec”. „Największa chęć do muzykowania”
W gawędzie Jana Brodki anegdotyczną galerię dudziarzy żywieckich otwiera portret Jana Kupczaka z Sopotni Małej. Jan Kupczak muzykował z żarliwą pasją. Grał na dudach, kiedy tylko mógł. Przydomek „Peperowiec” wziął się stąd, że w Żywcu działał kiedyś Peperek lub Peperka – człowiek dość bogaty, który założył towarzystwo muzyczne. Do tego elitarnego towarzystwa zapisał się góral Jan Kupczak i tak został „Peperowcem”. Grał na dudach tak, jak dyktowało mu wesołe, dudziarskie usposobienie i jak prowadził go przez życie rubaszny śmiech. Grał zawsze z humorem i lubił sobie czasem wypić dla podtrzymania tego humoru. „Peperowiec” często wpadał do Poradni Kulturalno-Oświatowej w Żywcu. Tam właśnie, wraz z wybitną choreografką Marią Romowicz, spotykał go Jan Brodka. „Peperowiec” nosił za paskiem od spodni ćwiartkę wódki, bo – jak zawadiacko twierdził – „żeby grać, trzeba sobie czasem i wypić”. Wtedy, po takiej oracji dudziarza, zdecydowanie trzeba było wypić po kieliszku z Janem Kupczakiem, żeby jego dudziarska siła rozchodziła się „ku wszystkim”. „Peperowiec” przestrzegał zasady, żeby nie przychodzić do nikogo „z gołą ręką”. Przynosił więc szare torebki „choćby z czterema ogórkami na zagrychę”. Wzmocniony tak kieliszkiem i kiszonym ogórkiem, siadał z dudami i już śmiało zaczynał swe dudziarskie opowieści.
Zresztą dudy „Peperowiec” miał zawsze ze sobą. W każdą środę przyjeżdżał on na targ ze swoją „babą”, Hanką. Jak relacjonuje Jan Brodka: „Kupczak jechał ze Sopotni do Żywca furmanką ze swoją babą. Baba siedziała na furmance, a on prowadził konia za lejce. Jak już załatwili swoje sprawy na targu, Kupczak babie mówił: Hanka, siadoj i jedź, ja zostaje w Żywcu. I Hanka jechała posłusznie koniem do domu, a on zostawał w Żywcu. I tak to Kupczak miał w Żywcu takie swoje kapliczki. U każdego przystawał, wypił i pograł na dudach. Grał na dudach i śpiewał. A zwyczaj środowych kapliczek trwał całymi latami”.
Janowi Brodce udało się zapisać sporo tych środowych melodii, granych na dudach przez „Peperowca”. Najciekawsze były jego ulubione pieśni obsceniczne, które wyjątkowo pięknie harmonizowały z rubasznym sposobem bycia i wizerunkiem osobowościowo-fizycznym „Peperowca”. „Obscenizmy Kupczaka i przekleństwa, które je stosownie okraszały, dopasowane były do uśmiechu, humoru i nieuchwytnego w słowach komizmu fizjologii Peperowca. Nie raziły, a wręcz podkreślały one dudziarski urok wolnego ducha – artysty. Przyklął sobie, przybluźnił, a zawsze to była artystyczna ozdoba rozmowy z kieliszkiem i ogórkiem. Bo taki komiczny i wrażliwy na humor był przecież sam Jan Kupczak ze Sopotni Małej – Peperowiec”. Jan Brodka do dziś pamięta jego dudziarski śmiech.
Antoni Majerz z Jeleśni. „Grał, ale nic nie śpiewał”
Jan Brodka zapamiętał Antoniego Majerza jako krępego, niedużego człowieka. Grał on na dudach pięknie, ale nic nie śpiewał. Nie miał w sobie żadnych opowieści, tylko wirtuozerię dud.
Franciszek Mrowiec – „Ciostecko” z Krzyżówek koło Korbielowa. „Dudziarz z humorem”
Franciszek Mrowiec – „Ciostecko” – był znanym na Żywiecczyźnie dudziarzem od lat 60. do 80. Mówiono o nim, że „jak nie wypił, to w ogóle nie zagrał”. I faktycznie, Jan Brodka zapamiętał go jako dudziarza mocno popijającego. Inną kwestią, niemalże funkcjonalną, było w tamtej epoce swoiste dezynfekowanie ciała dudziarza poprzez używanie alkoholu. Tamte dudy kryły bowiem w sobie niekiedy nieznośną mieszankę zapachów – w przeciwieństwie do tych współczesnych, które co najwyżej od czasu do czasu pachną pastą konserwującą instrument. Stąd pewna funkcjonalność używania alkoholu przez tamtych dudziarzy. Franciszek Mrowiec grał w zespołach folklorystycznych Gronie oraz Beskidy. Uczestniczył też w konkursach, a pod koniec życia związał się muzycznie ze skrzypkiem Stanisławem Hulbójem i razem tworzyli kapelę. Hulbój mieszkał na pograniczu Jeleśni i Sopotni Małej. Był on wybitnym skrzypkiem, grał i śpiewał, a potrafił pięknie wydobyć ze skrzypiec najbardziej archaiczne brzmienia. Jego artystyczny, samotniczy charakter spowodował, że zmarł samotnie i przez prawie miesiąc nikt nie zauważył jego śmierci. Pamięć wybitnej wrażliwości tego wirtuoza pozostała żywa.
Przemysław Ficek – uczeń Czesława Węglarza.
Po odejściu pokolenia Franciszka Mrowca w dudziarstwie żywieckim powstała luka. Starsi dudziarze naturalnie zniknęli, a młodsi byli jeszcze za młodzi na praktykowanie dojrzałego dudziarstwa. Z tą luką pokoleniową mierzył się Jan Brodka jako szef zespołu Ziemia Żywiecka, ale dotkliwe poczucie braku starych dudziarzy towarzyszyło mu co krok. Lukę ową wypełniła częściowo Podstawowa Szkoła Muzyczna w Żywcu, w której uruchomiono klasę instrumentów ludowych. Nauczyciel Czesław Węglarz, będący jednocześnie czynnym dudziarzem, zaczął wówczas uczyć gry na dudach tradycyjną metodą słuchową. Wśród wielu jego uczniów wyróżnił się Przemysław Ficek – obecnie dudziarz, a także architekt i budowniczy instrumentów. Ficek jest wielokrotnym laureatem konkursów muzycznych i reprezentantem młodego pokolenia dudziarzy żywieckich. W tej biografii dudziarskiej instytucja Podstawowej Szkoły Muzycznej sprawdziła się świetnie. Placówka ta działa nadal, choć klasy instrumentów tradycyjnych nie są obecnie oblegane, ustępując liczebnie ścieżce kształcenia klasycznego. Dudziarskich „słuchowców”, czyli muzyków uczonych tradycyjną metodą słuchową, kształci się – jak podkreśla Jan Brodka: „w skali eksplozji” – w ramach działań Fundacji Braci Golców, kładących nacisk na rozwijanie wyobraźni i pamięci muzycznej. A wrażliwość muzyczna, pamięć i wyobraźnia przydają się także w codziennym życiu. Dzięki działalności fundacji historia dudziarstwa żywieckiego zatoczyła koło. Jak kiedyś, tradycyjna metoda słuchowa zbliża nauczycieli i uczniów, którzy koncertują wspólnie, prezentując wirtuozowskie popisy. Relacje, więzi i bogactwo osobowości pulsują żywo w przekazie wspólnoty.
Dudziarz nad dudziarzy. Przypowieść o życiu
Jan Kupczak, zwany „Peperowcem”, wraz ze swymi dudziarskimi opowieściami przynosił zawsze słuchaczom ukrytą siłę przypowieści o życiu, raz radosnym w swych okolicznościach, raz stawiającym graniczne pytania o sens ludzkich dążeń. Wszystko to, co istotne – jako dumny dudziarz żywiecki – wygrywał na dudach i wyśpiewywał z łagodnym uśmiechem. Opowieści te, zawsze potwierdzone charakterną autentycznością Kupczaka, uczyły odbiorców tego, co w życiu ważne. A w życiu Jana Kupczaka ważna była gra na dudach. Jedną z tych opowieści o sile właściwych, życiowych hierarchii i wyborów była historia o tym, jak „Peperowcowi” spaliła się własna, jedyna chałupa. „A było to tak: Kupczak grał na potańcówce w karczmie, w Jeleśni. Po potańcówce Peperowiec wypił jeszcze parę piw, jak to miał w zwyczaju, i piechotą wracał do domu. Bo z karczmy w Jeleśni do Sopotni jest jakieś dwa, trzy kilometry drogi piechotą. Był wieczór. Kupczak opowiadał to tak:
Wiecie, wójcie… – bo dudziarz nazywał tak mnie (Jana Brodkę) pewnie z szacunku, jak to miał w zwyczaju – idę, idę, tak se pod nosem mruce nute swojom, papierosa kurzę po drodze, a tam kasik koło naszej Sopotni łuna wielko. Ale cóz jo na to, poli się, to się poli. Ide se dali, pacze se, a to widać, że się poli u nas we wsi. No Boze Święty, co jo na to poradze, ide dali. Ide dali, tu już słysze zgiełk, ludzie wrzeszczom i tak mi się coś wydaje, jakby to było w naszym placu. Dochodze, pacze się, a to się poli moja chałpa! I już się końcy polić! I już się końcy, no to co jo na to poradze. Siadnołek se i zacołem grać na dudach!”.
I tak „Peperowcowi” chałupa spłonęła, a on na dudach grał, bo prawdziwy dudziarz żywiecki wie, że w życiu są rzeczy ważne i ważniejsze, a najważniejsza jest gra na dudach. Jan Brodka tak dopowiada na koniec swej gawędy o sile życiowej dudziarza Jana Kupczaka z Sopotni: „Zaraz po stracie spalonej chałupy, w 1971 roku, Jan Kupczak, dudziarz nad dudziarzy, pojechał na festiwal do Kazimierza. Chałupy nie było, rodzina mieszkała w stajni i w stodole, ale Jan Kupczak na popisy dudziarskie do Kazimierza pojechał. Na tym festiwalu w Kazimierzu, jak tylko się pojawił rano, i to ubrał, a jak się ubrał w Sopotni w strój góralski, to się rozebrał z niego dopiero za tydzień, jak wrócił do Sopotni. Nie miał czasu przecież na rozbieranie, spał w stroju i bez przerwy grał na dudach, bo dudziarz to ten, co na dudach gra. Ale jak tylko wyszedł Kupczak przed hotel i zagrał na dudach, to w ciągu kilku sekund chmara studentów, etnografów, festiwalowej publiczności i niezliczonych innych słuchaczy otaczała Peperowca. Zaraz też znalazła się grupa młodych fascynatów dud, którzy codziennie ze skrzynką piwa w rękach prosili Kupczaka o lekcję śpiewu. On im na dudach grał, a oni po nim powtarzali. I tak codziennie, przez całych kolejnych pięć dni festiwalu. Najłatwiej wchodziły im do głowy Kupczakowe obscenizmy, w których jego rubaszny charakter znajdował pełne ujście. Peperowiec śpiewał i grał, a oni za nim śpiewali do upadłego”.
To przesłanie Kupczaka uczy nas dudziarskiej siły radzenia sobie z życiem, które bywa dobre i złe, łatwe i trudne. A w życiu liczy się porządek decyzji o tym, co ważne i ważniejsze. Dudziarze żywieccy, ci dawni – anegdotyczni i mitologiczni – oraz ci współcześni, byli zwykłymi ludźmi wśród zwykłych ludzi, zwyczajni wśród zwyczajnych. Nadzwyczajną natomiast była i jest ich pasja jakości twórczego życia, przekazywana słuchaczom grą na dudach. Wsłuchując się w ten przekaz, odkryć można i dziś prostotę rzeczy ważnych i ważniejszych. Bo w życiu najtrudniejszym bywa to, co proste. Samo życie ze skalami jego porządków. Dlatego dudziarz gra.
tekst: Anna Kapusta
fotografia w nagłówku: Zespół regionalny z Beskidu Żywieckiego / 20-lecie międzywojenne / Narodowe Archiwum Cyfrowe
fotografia na końcu tekstu: Piotr Baczewski
filmy: Piotr Baczewski oraz Fundacja Muzyka Odnaleziona